Podział elektoratu między PiS i PO okazał się dość stabilny i główne partie zachowały stopień poparcia, jaki uzyskały dwa lata temu. Nie pojawiła się żadna nowa koncepcja polityczna, nie odsłoniły nowe problemy czy szersze horyzonty. Wyborów zapragnęła Platforma Obywatelska, gdy przekonała się, że nie ma innego sposobu na dopuszczenie jej przez Prawo i Sprawiedliwość do współrządzenia. Gdy partia braci Kaczyńskich znalazła się w niezwykle kłopotliwej dla siebie sytuacji, skorzystała ze stworzonej przez Platformę okazji do łatwego wywikłania się z kłopotów. Na przyspieszone wybory chętnie się zgodziła. Ma szansę je wygrać i jeśli wygrana PiS nie da większości w Sejmie, na co się zanosi, Platforma Obywatelska osiągnie to, o co przez dwa lata zabiegała, to znaczy rząd POPiS. Jeżeli natomiast wygra Platforma, PiS będzie opozycją tak silną, że Donaldowi Tuskowi z władzy pozostanie jedynie splendor poruszania się w otoczeniu ośmiu goryli.
Przez dwa lata niezależni komentatorzy (są tacy) powtarzali zgodnie z prawdą, że opozycyjna PO niczego nie przeciwstawia PiS.
W najważniejszych sprawach, jak wiadomo, głosowała razem z partią braci Kaczyńskich i jest współodpowiedzialna za najszkodliwsze ustawy. (Plany lustracyjne doprowadziła do absurdu. Według poważnej gazety, nie kto inny jak poseł PO postulował lustrowanie oficerów straży pożarnej; podejrzany o współpracę z SB strażak do końca życia nie miałby prawa gaszenia pożarów. Ten przykład warto przypomnieć sobie teraz, gdy na zgromadzeniach PO słyszy się psychiatryczną interpretację rządów PiS). Nie mogąc odciąć się od pisowskiej wizji politycznej, platformersi powtarzali tylko, że to czy owo zrobiliby lepiej niż ludzie braci Kaczyńskich.
W Krakowie przeciwnikiem Zbigniewa Ziobry jest inny, nie mniej emblematyczny polityk PiS, były premier Marcinkiewicz.