Archiwum Polityki

Biedna Warszawa

Poseł na Sejm Rzeczpospolitej to nie tylko ustawodawca, wychowanek Eris – siostry Aresa, członek partyjnych klienteli i lew kuluarowy. To także, tak się przynajmniej uczy dzieci w szkole, przedstawiciel i rzecznik swoich wyborców. Podkreśla ten ostatni aspekt obowiązków poselskich instytucja biura poselskiego. Każdy deputowany ma oto obowiązek w określonym miejscu i czasie być dostępny dla swoich elektorów, wysłuchiwać ich skarg, służyć pomocą i poradą. Wiesz, że możesz jak w dym udać się do swojego posła. On, jeśli nawet od razu nie zaradzi, złoży w izbie interpelację, poruszy w twojej sprawie serca i umysły. To właśnie po to, żeby umocnić tę więź między wybierającymi i wybranym, chciałaby Platforma Obywatelska wprowadzić okręgi jednomandatowe. Jak jednak w tym kontekście wyjaśnić i uzasadnić, jak z duchem konstytucji pogodzić zasadę, że głosy całej emigracji – czy australijską, czy amerykańską, czy zimbabwańską ona będzie – oddawane są na kandydatów warszawskich. Jest to kompletna aberracja z trzech przynajmniej powodów.

Po pierwsze: Z Warszawy startują zazwyczaj partyjni liderzy, politycy o wymiarze ogólnopolskim, którzy i tak mało już czasu mogą poświęcić swoim bezpośrednim wyborcom. Gdyby mieli na serio zajmować się sprawami polonusów, toby się już nikt nigdy do ich biur nie dopchał. Tak więc mieszkaniec Warszawy jest z góry upośledzony w stosunku do wyborców z innych okręgów. Ale nie o to nawet chodzi. Każdy jednak wie, że zainteresowanie poselskie problemami współobywateli można między bajki włożyć. Tym niemniej, co jest dla wychowania demokratycznego bezsprzecznie szkodliwe, tworzymy sytuację, w której nasze prawa, a posła obowiązki są a priori fikcją. Jakże potem szanować instytucje?

Po drugie: Polonusów mających uprawnienia do głosowania żyje na naszym globie dobrych parę milionów.

Polityka 42.2007 (2625) z dnia 20.10.2007; Stomma; s. 122
Reklama