Według Rossenergoatomu, rosyjskiego konsorcjum zajmującego się cywilną energetyką jądrową, dobiegają końca prace projektowe pływającej elektrowni atomowej. Dwa reaktory umieszczone na solidnej platformie wielkości boiska do piłki nożnej i przycumowanej na Morzu Białym dostarczałyby na ląd przez 40 lat niedrogą energię elektryczną, zaspokajając potrzeby około 200 tys. mieszkańców. Ten nieco ekstrawagancki pomysł ma dobre 30 lat i narodził się w Ameryce. Westinghouse Electric swojego czasu wybudował nawet wielki suchy dok w Jacksonville na Florydzie z myślą o budowie takiej przewoźnej elektrowni zasilającej w miarę potrzeb – i deficytu energii – miasta wschodniego wybrzeża. Projekt padł, kiedy po szoku naftowym lat 70. światowe ceny tego surowca zaczęły spadać. Teraz powrócili do niego Rosjanie i wskazują Sewierodwinsk koło Archangielska w okolicach kręgu podbiegunowego jako pierwsze miejsce postoju. Zdaniem Siergieja Obozowa z Rossenergoatomu projekt uwzględnia wszystkie najnowsze rozwiązania technologiczne i zapewnia całkowite bezpieczeństwo, a reaktory o mocy 60 megawatów są stosowane w tym regionie w trzech atomowych lodołamaczach. Greenpeace i ekolodzy z norweskiej Bellony są innego zdania. Na przykład bardzo niebezpieczna byłaby sytuacja, gdyby zerwana została odbiorcza sieć elektryczna łącząca platformę z lądem. Wtedy mogłaby grozić sytuacja rodem z Czarnobyla. Rosyjscy oficjele stanowczo odrzucają taki scenariusz.