Archiwum Polityki

Francja: rozmach, natura, elegancja

Owszem, jest daleko. Na dodatek często mieszka się w blokowiskach, a apartamenty bywają małe. Ale w zamian jest najwięcej na świecie tras narciarskich. I jedne z najpiękniejszych obszarów do jazdy poza trasami.

Alpy francuskie to 220 stacji narciarskich z ok. 20 tys. tras zjazdowych i niezmierzonymi połaciami off piste (poza trasami). Więcej: 90 proc. stacji leży powyżej 1250 m n.p.m., co daje sporą gwarancję zaśnieżenia w sezonie – i to naturalnego (choć oczywiście, gdzie tylko się da, zainstalowane są już także urządzenia do produkcji sztucznego śniegu). Równocześnie niespotykana w innych częściach Alp liczba trzytysięczników, na które docierają kolejki, pozwala w niektórych stacjach pokonywać w ciągu jednego zjazdu nawet i 2000 m różnicy poziomów. Francuzi chwalą się wreszcie tym, że w ich górach – w przeciwieństwie choćby do Włoch czy Austrii – z rzadka tylko musi się w ciągu dnia wypinać narty. Usytuowanie stacji na dużej wysokości i układ wyciągów oraz tras sprawia, że sporadycznie trzeba korzystać ze skibusów.

Daleko, ale szybciej

By dotrzeć do tego raju, trzeba jednak pokonać z Warszawy ok. 1700 km. Ideałem byłby samolot. Koszt lotu do Genewy czy Grenoble standardowymi liniami dla większości narciarzy był – i jest – barierą nie do przeskoczenia. Szczęśliwie od tego sezonu dwaj tzw. tani przewoźnicy planują uruchomić połączenia z Grenoble (WizzAir od 25 listopada, a Centralwings – od 30 grudnia). Radość przyćmiewa fakt, że latać będzie można jedynie z Warszawy. Bilety kosztują minimum 450 zł w obie strony, ale doliczyć trzeba jeszcze 60–80 euro za przejazd do stacji narciarskiej.

Najpopularniejszym środkiem transportu pozostanie więc pewnie nadal autokar bądź własny samochód. Kilka biur turystycznych (m.in. Triada, Rainbow Tours, Eko-tourist, Ikatur) utrzymuje już w sezonie regularne połączenia z co popularniejszymi wśród Polaków francuskimi stacjami.

Polityka 46.2006 (2580) z dnia 18.11.2006; Poradnik; s. 90
Reklama