Fakty są takie, że kandydat na prezydenta Białegostoku Krzysztof Kononowicz, którego spot reklamowy w ciągu kilku dni obejrzało w Internecie prawie milion osób, stał się medialną gwiazdą. Mechanizm jego sukcesu nie jest zresztą żadną tajemnicą. Każdy, kto choć przez moment tego kandydata widział, wie, że ogólnie rzecz biorąc miał on program taki jak wszyscy, za to formę przekazu doszlifował znacznie lepiej. Mówił co prawda tylko trochę wyraźniej niż poseł Gosiewski, ale w oczy biła jego medialna świeżość, szczerość oraz absolutna niezależność od wszystkiego, zwłaszcza od poczucia rzeczywistości i aktualnej mody. W swoim kultowym swetrze (specjaliści twierdzą, że musiała to być wysokiej klasy animacja komputerowa, bo w realu czegoś takiego nie ma) sprawiał wrażenie kandydata nie z tej ziemi, kogoś znajdującego się poza czasem i poza każdym układem, także Słonecznym. Gdy zapewniał, iż pod jego rządami na ulicach Białegostoku „nie będzie alkoholu, narkotyków ani niczego”, wierzyło mu się bez zastrzeżeń. A jednak megapopularny Kononowicz, choć uzyskał niezły wynik – przegrał. Być może konserwatywni białostocczanie nie byli w stanie zaufać człowiekowi, który swoją osobą zaproponował coś zupełnie nowego (V RP?). Człowiekowi, co do którego nie mieli pewności, czy w ogóle istnieje, a jeśli tak, to skąd przybywa. Wybrali to, co dobrze znają i teraz będą ponosić tego konsekwencje. Ale nie ma wątpliwości, że w dobie szalejącego Internetu – owej szarej sieci, przed którą przestrzega premier Kaczyński – ludzie nie z tej ziemi będą się jeszcze pojawiać i proponować swoje rozwiązania. I jeśli tylko naprawdę istnieją, niewykluczone, że w końcu wygrają, bo ktoś tu wreszcie musi zrobić porządek.