Archiwum Polityki

Droga do przebaczenia

Pierwsza scena „Drogi do przebaczenia” mogłaby znaleźć się w którymś z filmów Kieślowskiego. O wszystkim decyduje tu bowiem przypadek. Dwa samochody w drodze: w jednym szczęśliwa rodzina w komplecie, czyli rodzice i dwoje dzieci; w drugim ojciec z synkiem, którego za chwilę musi oddać swej byłej żonie. Kiedy ci pierwsi zatrzymują się przy stacji benzynowej, chłopiec wychodzi na jezdnię, by wypuścić do lasu trzymane w słoiku świetliki. W tym czasie nadjeżdża drugi samochód, w którym inny chłopczyk chce akurat w tym momencie zmienić stację radiową. Jego ojciec wie, że zabił dziecko, przez ułamek sekundy waha się, ale szybko odjeżdża z miejsca wypadku. (Potem powie, że zrobił tak, by nie utracić syna). Policja wszczyna poszukiwania winnego, lecz, jak często w takich wypadkach, jest bezradna. Zrozpaczony, a z czasem wręcz oszalały ojciec zaczyna poszukiwania na własną rękę i jak się przekona, zaglądając do Internetu, w podobnym położeniu jest wiele rodzin ofiar wypadków drogowych. Reżyser Terry George nie zamierzał jednak robić filmu interwencyjnego o grzechach amerykańskiej policji. „Droga do przebaczenia” to poruszający dramat psychologiczny z poszukującym sprawiedliwości i winnym w rolach głównych. To zarazem pojedynek dwóch świetnych aktorów: Joaquina Phoenixa (ojciec zabitego dziecka) i Marka Buffalo (przypadkowy zabójca). Dzięki ich kreacjom mniej rażą mielizny scenariuszowe (np. winny, który jest prawnikiem, prowadzi śledztwo we własnej sprawie!), a widz odruchowo stający po stronie pokrzywdzonego ojca z czasem zaczyna rozumieć, że ten, który zabił i się nie przyznał, też przeżywa wielki dramat. W pewnym sensie obaj są ofiarami przypadkowego zdarzenia na Reservation Road („Reservation Road” to oryginalny tytuł filmu), co przekonująco pokaże mocny i niebanalny finał.

Polityka 11.2008 (2645) z dnia 15.03.2008; Kultura; s. 60
Reklama