Adaś, 51 lat, musi mieć matkę w zasięgu wzroku
Maria Rogowska budzi tęgiego mężczyznę z kapucyńską łysiną na czubku głowy. Dobrze, żeby sprawy fizjologiczne załatwił w domu, nie w ośrodku, bo załatwia je nieporządnie. Matka obmywa Adasia, ubiera, potem goli. – Spokojnie Adaś – walczy ze sztywnym ciałem. Drzwi do łazienki nie mają klamki, bo Adaś nie umie ich otwierać.
Matka kroi chleb z masłem na cząstki. Popity mięknie w ustach, bo Adaś nie ma górnych zębów. Walczy z cząstką chleba, zaciskając zgryz nienaturalnie w podkówkę. Adaś umie powiedzieć „mama”, „u”, a nawet „rrr”. Kubek z herbatą dzwoni o dolne zęby. Matka nakłada Adasiowi rękawiczkę na jedną rękę, bo Adaś ma manię: skubanie jednej dłoni drugą. Posłuszny. Nie zdejmie tej rękawiczki, dopóki nie wróci ze szkoły zwanej szkołą życia. Trafiają tam ni to dorośli, ni to dzieci na terapię, która po ludzku nazywa się uspołecznieniem. Dla Adasia to życie, dla matki też, bo do 15.00 zbierze siły na resztę dnia.
Buty. Starsza pani zgina się w kabłąk powolutku, szukając butów. Adaś nie znajdzie buta na wycieraczce.
Próg. Adaś szuka nogą krawędzi pierwszego schodka, bo widzi świat tak, jakby patrzeć przez butelkę. Czeka na mamę przy drzwiach klatki schodowej. Sam nie wyjdzie na zewnątrz, bo za drzwiami przestrzeń jest nieograniczona, co wywołuje u niego panikę. Szuka ramienia matki, stawia w przestrzeni jedną nogę, potem drugą.
Nogi. Adaś zaczął chodzić na stopach matki. Trzymała go pod pachami, stawiała na swoje stopy i uczyła odruchu chodzenia. Bo Adaś to człowiek mechanizm. Przyzwyczaja się do odruchów. Jeśli jest w dobrym humorze, jeszcze dziś staje na stopy matki, wydając z siebie ni to jęk, ni śmiech.
Matka bierze na prawe ramię ciężar tęgiego mężczyzny w kożuszku i idą do szkoły zwanej życiem.