W dniu, w którym parlament Kosowa proklamował samozwańczo niepodległość prowincji, zaprezentował też światu jej nową flagę. Na błękitnym tle kontur geograficzny kraju, nad nim pięć złotych gwiazd, symbolizować mających narodowości zamieszkujące Kosowo (Albańczyków, Serbów, Chorwatów, Czarnogórzan i Macedończyków), w rzeczywistości usiłujących jednak kokietować Unię Europejską. Cóż z tego, że Unia stara się łączyć i godzić Europę, zaś proklamacja niepodległości Koswa to akt, którego konsekwencje mogą mieć tylko odwrotne skutki? W tym dniu ogólnego zakłamania nikt już na takie drobne kłamstewko nie patrzył. Ale ono wszakże przypomniało o sobie. W przeddzień uroczystości rozdano miejscowej ludności setki takich chorągwi. Demonstrujący tłum zlekceważył je jednak całkowicie. W godzinie secesji nad zbitą ciżbą widać było tylko albańskie czerwone chorągwie z dwugłowym czarnym orłem. Niby nic, ale emblematy świadczą.
O tak, mają sztandary swoją wymowę! Tego dnia świadczyły też najdobitniej, jak można, że owi manifestujący „Kosowarzy” za żadnych „Kosowarów” się nie uważają. Czują się, na pohybel serbskim współmieszkańcom, stuprocentowymi Albańczykami i wiedzą doskonale, że nie ma tu żadnej kwestii niepodległości, tylko przeżycia na koszt europejskiego podatnika, do chwili zjednoczenia z Albanią. Wymachując albańskimi godłami, unaoczniali tym najnaiwniejszym, którzy by tego jeszcze nie rozumieli, że chodzi po prostu o brutalny akt międzynarodowego bezprawia, polegający na wydarciu jednemu państwu jego ziem, by oddać je innemu. Jakie mogą być konsekwencje? Trojakie. Zacznijmy od najbardziej bezpośrednich. Oto między Komovi i Mokrą Górą granica Czarnogóry wcina się dziwacznie w głąb Kosowa.