Przez kilka lat Śląsk wygrywał w Polsce wszystko, co było do wygrania, ale zatrzymywał się na krok przed awansem do Euroligi, zarezerwowanej dla najsilniejszych i najbogatszych. Polscy zawodnicy co roku zmieniali ligowe kluby, czekając na oferty z Europy, które nie nadchodziły; średniej klasy koszykarze z Ameryki natychmiast po przylocie stawali się na ich tle gwiazdami. – Jeśli mieliśmy wejść na inny poziom gry i myślenia o koszykówce, potrzebny był w pierwszym rzędzie trener odpowiednio wysokiej klasy, jakiego jeszcze w Polsce nie było – mówi prezes Śląska Grzegorz Schetyna.
W 1997 r. w klubie pojawił się bogaty sponsor, Zepter, można było zacząć rozglądać się za kimś takim.
Urlep w przedszkolu
Jugosłowiańska szkoła trenerska jest uznawana za najlepszą w Europie, Jugosłowianie trenują czołowe europejskie drużyny. Andriej Urlep przed przyjazdem do Wrocławia prowadził męską reprezentację Słowenii. – Na początku oburzaliśmy się, kiedy Urlep mówił nam, że jesteśmy jeszcze w przedszkolu albo kiedy powtarzał kręcąc głową: coś takiego byłoby niemożliwe w Jugosławii. Byliśmy przecież najlepsi w Polsce – wspomina kierownik drużyny Bartłomiej Sabina. – Okazało się, że to on miał rację.
Natychmiast pokochali Urlepa operatorzy telewizyjnych kamer. Nawet gdy drużyna wygrywa, na twarzy trenera rozgrywa się dramat. Mieszają się uczucia: wściekłość, radość, podziw. Realizatorzy bawią się miksując na przemian akcje na boisku i twarz trenera.
W tym samym czasie co Urlep przyszli do Śląska Adam Wójcik, Łotysz Raimonds Miglinieks i Amerykanin Joe McNaull. Wójcik, uznawany za najlepszego polskiego koszykarza, wcześniej grał w Eurolidze, w belgijskim klubie Charlerois. Mike McCollow, pracujący w Polsce amerykański trener, powiedział, że od połowy lat dziewięćdziesiątych mistrzem Polski zostaje drużyna, która ma Wójcika.