Archiwum Polityki

Miłość to mezalians

Rozmowa z Ryszardem Tymonem Tymańskim, laureatem Paszportu „Polityki”

Chciałbyś grać w Beatlesach?

Zawsze chciałem. Od szkoły podstawowej uwielbiałem Beatlesów. Do dziś zresztą znam na pamięć pewnie trzy czwarte ich twórczości. Niektóre teksty, zwłaszcza traktujące o transcendencji, przekraczaniu własnego umysłu, na przykład „Lucy In The Sky With Diamonds” czy „I’m The Walrous”, wręcz mnie zmiażdżyły. Ze względu na te teksty zdecydowałem się też studiować anglistykę. W 1983 r., gdy miałem 15 lat, założyłem swój pierwszy zespół Sni Sriedstwom Za Uklanianie. Po rozmaitych fascynacjach zespołami z lat 60. i 70. usłyszałem wówczas polską nową falę: Deadlock, Brak, Kryzys, Tilt. I sam, dopóki nie zetknąłem się z TotArtem na studiach, grałem taką trochę niedojrzałą muzykę nowofalową i zimnofalową w stylu Joy Division czy Birthday Party.

Jak dzisiaj wspominasz swój udział w ruchu performerskim TotArt?

W dużej mierze to była dziecinada. Nie sądzę, byśmy robili coś wartościowego artystycznie. Ale zetknąłem się wtedy ze Zbyszkiem Sajnógiem – naprawdę bardzo dobrym poetą, co potwierdzi Świetlicki i spółka, a było to jak spotkanie Tolka Banana przez jego filmową załogę, ponieważ facet wiedział, o co mu chodzi i miał charyzmę. Łączyło nas, jak to określam, liverpoolskie poczucie humoru. Humoru abstrakcyjnego, pozarozumowego, „zaumnego”, jak powiedziałby Chlebnikow. Na pewno spotkanie z performerami z TotArtu uświadomiło mi, co może się dziać na scenie i że koncert nie sprowadza się do odśpiewania paru utwor-ków. No i wreszcie chcieliśmy wyjść poza nieznośną polską triadę: Komuna-Kościół-Solidarność, robiąc paramuzyczne skandale. Ale wtedy już nowa fala wyczerpywała swoje możliwości.

I w 1988 r. założyłeś Miłość.

Miałem taki niesamowity moment w życiu, gdy zamieszkałem z Mikołajem Trzaską za miastem.

Polityka 7.2001 (2285) z dnia 17.02.2001; Kultura; s. 58
Reklama