W minionym roku polscy rybacy złowili zaledwie 220 tys. ton ryb. W latach 70. ich połowy przekraczały nawet 800 tys. ton. Pozbawiona łowisk dalekomorska flota rybacka prawie już jednak nie istnieje. Firmy bankrutują jedna po drugiej. Niewiele lepiej dzieje się na Bałtyku. Drogie paliwo, brak nowoczesnego sprzętu i wyniszczająca konkurencja ze strony tańszych ryb z importu sprawiają, że od kilku lat nie wykorzystujemy przyznanych limitów połowowych. Kutry więcej stoją niż pływają. Zdesperowani rybacy, którzy nie tak dawno wywalczyli już zniesienie akcyzy na swoje paliwo, chcą teraz ograniczenia importu niektórych gatunków ryb, możliwie szybkiego otwarcia pierwszej w kraju aukcji rybnej w Ustce i wejścia Polski do Unii. Liczą, że z unijnych środków dostaną godziwe odprawy i zrezygnują z zawodu. W tym roku klientów napędzić im jeszcze może strach przed chorobą szalonych krów i skażoną wołowiną. Ryby są poza wszelkim podejrzeniem, więc ich spożycie wzrośnie.