Wobec dramatów Czeczenii czy Kosowa trudno przejąć się żądaniami baskijskich separatystów i ich tajnej organizacji ETA, która ma już na sumieniu 800 ofiar. Ich prowincja ma największą spośród 17 hiszpańskich regionów autonomię. Odprowadzają mniej niż inni podatków do Madrytu, wobec czego mogą oferować większe ulgi podatkowe inwestorom. Komisja Europejska patrzy na to krzywym okiem (tak jak na nasze specjalne strefy ekonomiczne), ale Madryt tłumaczy się względami politycznymi. W publicznym użyciu jest język baskijski, niepodobny do żadnego innego, posługiwać się nim potrafią tylko nieliczni – chodzi więc o demonstrację suwerenności, na co dzień wszyscy mówią po hiszpańsku. Na ulicach więcej widać czerwono-zielono-białych chorągwi baskijskich niż żółto-czerwonych hiszpańskich. Czego jeszcze chcą?!
Polscy przedsiębiorcy nie bardzo się orientują w zawiłościach hiszpańskiej polityki. Zostali zaproszeni przez Instytut Handlu Zagranicznego ICEX, który przygotowuje wielką ofensywę na polski rynek. Ci, którzy już mieli do czynienia z Hiszpanami, mówią, że poziom techniczny jest europejski, a ceny niższe. Przywileje podatkowe Kraju Basków pozwalają na spore wydatki publiczne: nabrzeże przepływającej przez środek miasta rzeki Nervion, kiedyś teren warsztatów i magazynów, jest teraz porządkowane i przekształcane w skwery i bulwary, a nowoczesne fabryki lokuje się poza miastem. Turystów przyciąga oryginalna bryła wzniesionego niedawno Muzeum Guggenheima ulokowanego w Bilbao dlatego właśnie, że lokalne władze mogły dać teren za darmo.
Niskie podatki przyciągają, ale akty terroru zniechęcają obcy kapitał. Gdyby nie ETA, twierdzą zgodnie gospodarze, kraj Basków byłby jednym z najszybciej rozwijających się regionów Unii Europejskiej. I tak ściągają tutaj Hiszpanie z południa i zachodu kraju, gdzie bezrobocie wyższe.