Nicolas Cage łączy wrażliwość i zdecydowanie: cechy potrzebne pielęgniarzowi w karetce pogotowia w Nowym Jorku, który jest bohaterem filmu Martina Scorsese, czołowego przedstawiciela ambitnego kina amerykańskiego. W ciągu trzech nocy i dwóch dni Cage oraz my stykamy się z dnem metropolii: narkomani na granicy śmierci wskutek przedawkowania, gangsterzy postrzeleni w porachunkach, samobójcy szantażujący otoczenie i przeciętnie zdawałoby się na tym tle wyglądające wypadki nagłych porodów czy ataków serca, które jednak łączą się z nieszczęściem nędzy, opuszczenia, obojętnego nihilizmu. Mógłby to być monotonny i ponury dokument upadku ludzkiego, tymczasem jest to wibrujący autentyką dramat klimatu, zaś Scorsese już przeszło 20 lat temu pokazał, jak potrafi nim władać, w głośnym „Taksówkarzu” z Robertem de Niro. Tym razem jednak interesuje go nie tyle psychopatyczna deformacja, jakiej ulega się w kontakcie z codziennym czy raczej conocnym piekłem megacentrum, lecz sama w sobie atmosfera miasta amerykańskiego, niepodobna do innych w świecie. „Dżungla asfaltowa” – określenie nieraz spotykane, zaiste tu pasuje. Każdy kolejny obiekt atakuje oślepiającą, oszałamiającą, hipnotyzującą reklamą neonową, zaś w każdej reklamie wyczuwa się drapieżność i napaść. Mało jaki film potrafił podobnie przejmująco oddać ten zachłanny klimat, dzięki sztuce nerwowego montażu i wizji zaiste na złamanie karku, co stanowi specjalność Scorsese. Podobnie jak ostre rysowanie charakterów: towarzysze Cage’a, pielęgniarz żarłok, pielęgniarz ze skłonnością do sadyzmu, Ving Rhames w roli pielęgniarza-Murzyna uprawiającego seanse modlitwy – to galeria dynamicznych postaci.