Pamiętamy, że ustawę ograniczającą zarobki prezesów do równowartości sześciu pensji krajowych Sejm i Senat przyjęły z jednomyślnością, z jaką parlamentarzyści głosują tylko przy podnoszeniu własnych uposażeń. Dlaczego więc ten sukces, który spłodziło aż tylu ojców, już po kilku miesiącach został sierotą?
O tym, że ustawa jest niedobra i nie spełni pokładanych w niej nadziei, od początku wiedzą wszyscy, ale przedstawiciel żadnej partii nie powie tego głośno. Byłoby to bowiem poczytane za obronę finansowego rozpasania w przedsiębiorstwach kontrolowanych przez państwo. Rozpasania – co najważniejsze – nie uzasadnionego wynikami ekonomicznymi. Jednak stanowienie prawa, którego sami twórcy nie szanują, powoduje skutki jeszcze gorsze – zachęca bowiem całe społeczeństwo do jego lekceważenia.
Jeszcze poczekajmy
Z rozporządzeniami do ustawy, po pierwsze, nie spieszy się sam premier, któremu nakazuje ona sporządzenie listy przedsiębiorstw o specjalnym znaczeniu. Na tej liście mają nadzieję znaleźć się wszyscy, ponieważ dzięki temu maksymalna kwota wynagrodzenia miesięcznego może być podniesiona aż o 50 proc.
Myliłby się jednak, kto by sądził, że posłowie stworzyli w ten sposób furtkę dla sprawnych menedżerów, pod których rządami firmy państwowe osiągają coraz lepsze wyniki. Ich wysokie płace byłyby więc w pełni uzasadnione. Nic z tego. Według twórców ustawy o umieszczeniu firmy na liście przedsiębiorstw o szczególnym znaczeniu dla państwa powinien decydować rodzaj świadczonych usług lub przedmiot produkcji, zasięg działania podmiotu, jego obroty oraz liczba zatrudnionych pracowników.
Premier jeszcze wykazu nie sporządził. W Ministerstwie Skarbu nie potrafią odpowiedzieć, kiedy to nastąpi. Wiadomo natomiast, że jego ostateczny kształt poprzedzić musi dyskusja w gronie Rady Ministrów.