Dziś wszyscy rozmawiają o śmierci czteroletniego Michała, przeżywają głęboką traumę. Akcja dramatu rozwija się: najpierw sądziliśmy, że przyczyn należy szukać w chorej psychice jednego lub obu mężczyzn zaangażowanych w prawdopodobne porwanie. Na cenzurowanym znalazło się przedszkole, z którego lekkomyślnie oddano dziecko. Następnie matce chłopca postawiono zarzut współudziału w zabójstwie. Jeśli zbrodnia była przez nią zaplanowana, to żadne rygory związane z kontrolowaniem pełnomocnictw osób upoważnionych do odbioru dzieci nie uratowałyby Michała. Ale teraz przedszkola i inne placówki opiekuńcze z pewnością nasilą czujność. Wszyscy pytają: jak coś podobnego mogło się zdarzyć, kto jest winien tej śmierci i jak zapobiegać podobnym dramatom?
Dla mnie, psychologa zajmującego się od wielu lat dziećmi krzywdzonymi, śmierć Michała była przeżyciem szczególnym. To tak, jak gdybym zatoczyła koło i znalazła się w tym samym miejscu, gdzie byłam przed dwudziestu laty. Wtedy na Żoliborzu zginął sześcioletni Daniel. Co jest gorsze: powolne umieranie przez pełne cierpień dni i miesiące czy nagła śmierć w lodowatej wodzie? Idiotyczne pytanie. Daniel przychodził do przedszkola z powyrywanymi włosami, z siniakami na twarzy i innych częściach ciała, smutny i cierpiący. Przedszkolanki to widziały, sąsiedzi słyszeli krzyki dziecka, ale wszyscy uważali, że nie należy ingerować, bo to porządny dom: ojciec inżynier, macocha nauczycielka. Ma naderwane uszy? Widocznie jest niesforny i tatuś za mocno szarpnął. Ostatecznie Daniel został zakatowany pasem, bo zirytował macochę tym, że nie potrafił porządnie zawiązać sznurowadeł.
Wtedy w gronie ludzi dobrej woli, głównie psychologów i pedagogów, stworzyliśmy Komitet Ochrony Praw Dziecka – organizację o charakterze interwencyjnym, której celem miała być ochrona dzieci przed bestialstwem.