Archiwum Polityki

Co się kroi, co się wałkuje

Prezydent Warszawy nie wygra w sądzie z ministrem finansów, mimo że ten nie wywiązał się z zapisanej w budżecie dotacji na metro. Pozew Pawła Piskorskiego był więc tyleż widowiskowy, co nieskuteczny. Nie każda złożona w ustawie budżetowej obietnica musi być bowiem spełniona. Niekiedy właśnie za jej dotrzymanie minister finansów może zostać postawiony przed Trybunał Stanu. Będzie tak wtedy, gdy państwo finansuje wszystkie zapisane wydatki, chociaż nie osiąga zaplanowanych dochodów.

W 2000 r. obok dziury zaplanowanej, czyli deficytu budżetowego, niespodziewanie pojawiła się druga, wielkości prawie 5 mld zł. Popruły się bowiem dochody, jakie miały wpłynąć z podatków VAT, PIT oraz akcyzy, a dodatkowo nader kiepski w rachunkach okazał się minister edukacji. O tyle samo trzeba więc było ciąć wydatki. Elżbieta Suchocka, dyrektor departamentu budżetu państwa w Ministerstwie Finansów, która zarządza państwową kasą, strzygła dotacje jak trawnik, równiutko. Wszyscy wojewodowie dostali mniej o około 2 proc. Resorty miały większe cięcia, aż 99 mln zł obcięła własnemu szefowi. Nie wnikając w drobiazgi, czyli jakie rachunki nie zostaną popłacone, telefony, światło czy remonty? W następnym etapie pytanie, komu nie dać, zadawano sobie szczebel niżej. O tym więc, że ofiarą padło metro, zadecydowała nie ona, ale wojewoda mazowiecki. O odebraniu części przyrzeczonych pieniędzy wyższym uczelniom – minister edukacji narodowej. Operacja jest tym bardziej bolesna, że kto nie dostał, temu przepadło, zaległe dotacje nie przechodzą bowiem na następny rok.

Karząca ręka pani dyrektor dosięgnie każdego ministra, ale już nie prezydenta. Kancelariom Sejmu, Senatu, premiera, prezydenta i kilku innym ciałom pieniędzy odebrać nie można. Zawodzi też nadzieja, że najwyższe władze, tak usilnie namawiające obywateli do ograniczania postaw roszczeniowych, same dadzą im dobry przykład. Owszem, było tak na samym początku. W 1991 r., gdy prezydent Lech Wałęsa miał się udać z oficjalną wizytą za granicę, zabrakło pieniędzy na samolot, więc dyplomacja wymyślała dobre powody, żeby przełożyć wizytę na później. Teraz już prawie wszyscy pilnują, żeby co do grosza dostać tyle, ile im się należy. Niech zabierają innym.

Mimo to w dziurawym minionym roku dobrowolnie zrzekła się 20 mln zł Kancelaria Sejmu, Senat zrezygnował z 4,5 mln zł, a rzecznik praw obywatelskich z 2 tys.

Polityka 5.2001 (2283) z dnia 03.02.2001; Gospodarka; s. 60
Reklama