Archiwum Polityki

Wspomnienia bikiniarza

Zdumiewa mnie, kiedy zupełnie młodzi pisarze pogrążają się w swoim dzieciństwie. Przywykłem do myśli, że skłonność do wspomnień przychodzi w wieku podeszłym, kiedy nie ma już planów i marzeń, a pamięć gubiąc to wszystko co nowe przybliża to co minione. Charakterystyczną cechą starczych wspomnień jest nadawanie sensu temu, co w czasach, kiedy się działo, było potokiem chaosu. Trzeba długiej perspektywy lat, by w drobnych sprawach odkryć istotne nauki. Niewykluczone zresztą, że doszukując się sensu zakłamujemy wspomnienia.

Powszechnie przyjętą figurą literacką jest przedstawianie dzieciństwa jako złotego wieku, czasu szczęśliwości i beztroski. Wyłamuję się z tego schematu ze względów metrykalnych. Jeśli czyjeś dzieciństwo było jasne, to moje było mroczne, przypadało bowiem najpierw na czas wojny, a potem na czarne lata stalinizmu. Po nich dorosłość była wyzwoleniem, bo przypadała na lata po polskim Październiku, kiedy ustrój nie tyle objawił się z ludzką twarzą, ile zręcznie zasłonił swą nieludzkość.

Poszukując sensu w wydarzeniach odległych o pół stulecia wypatrzyłem taki drobny moment, w którym przypuszczam po raz pierwszy zrozumiałem tajemniczą siłę, jaką jest fikcja zestawiona z życiem. Fikcja, czyli rzeczywistość urojona, nieprzystająca do faktów, ale udająca życie. Wydarzeniem, które pozwoliło mi skonfrontować te dwa światy, była doroczna defilada z okazji pierwszego maja.

Defilady w pierwszych latach pięćdziesiątych trwały w nieskończoność, bowiem wszyscy, którzy gdzieś pracowali, musieli przedefilować przed trybuną. Trybuna ta stała, jak pamiętam, raz w alejach Trzeciego Maja, czyli przy wejściu do Komitetu Centralnego, który był świeżo wybudowanym gmachem i razem z niezniszczonym budynkiem muzeum i przedwojennym Bankiem Gospodarstwa Krajowego stanowił kilkusetmetrową pierzeję monumentalnej ulicy, która ze wszystkich stron tonęła w gruzach.

Polityka 5.2001 (2283) z dnia 03.02.2001; Zanussi; s. 89
Reklama