Archiwum Polityki

Gra o miłość

[dla najbardziej wytrwałych]

Na plakatach Gwyneth Paltrow t i Ben Affleck, czyli prymusi wśród amerykańskiej młodzieży aktorskiej, oboje już z poważnymi sukcesami na koncie. W tej love story nie wypadli jednak najlepiej, zwłaszcza Affleck, który nosi się tu jak bokser wagi półciężkiej i ma poważne kłopoty z wyrażeniem złożonych przeżyć wewnętrznych. Przed premierą filmu goście dostawali chusteczki, na wypadek, gdyby nie mogli powstrzymać się od łez, co najwyraźniej dystrybutor przewidywał. Po zakończonej projekcji nie dostrzegłem zapłakanych, w każdym razie ja z prezentu nie skorzystałem. Nie było okazji, mimo że historia w powierzchownym streszczeniu wygląda zachęcająco. Okres przedświąteczny, nieprzebrane tłumy pasażerów na lotnisku O’Hare w Chicago, gdzie przy stoliku barowym spotyka się przypadkowo parę osób, między innymi młody, rzutki agent reklamowy (to właśnie Affleck) i niezbyt udany dramaturg, sprawiający wrażenie, iż bardzo mu zależy, by znaleźć się w rodzinnym domu, gdzie czeka żona i para dzieci. Agent ma gest (ale też interes prywatny, ale o to mniejsza), oddaje literatowi swój bilet na samolot, który odleci za chwilę, sam zaś skorzysta z hotelu. Rano dowie się, iż maszyna z pasażerem zastępczym na pokładzie spadła i nikt z lecących nie uratował się. Z oczywistych powodów nie będę streszczał dalszego ciągu akcji, zwłaszcza że i tak łatwo odgadnąć, co może wydarzyć się dalej. Tak jest, agent, po załamaniu nerwowym, zjawi się pewnego dnia przed domem owdowiałej Gwyneth i rozpocznie się tytułowa gra, z kłamstwem obustronnym w pierwszym akcie, z czego będą wynikać spore komplikacje, ale do przezwyciężenia. Są sceny wzruszające, nawet nieźle napisane w scenariuszu, ale jak się widziało podobne rzeczy sto razy, to one nie robią już wrażenia.

Polityka 4.2001 (2282) z dnia 27.01.2001; Kultura; s. 51
Reklama