Obydwa filmy omawiane dzisiaj w tej rubryce nie nadają się do pokazywania na pokładach samolotów, gdyż w jednym i drugim wypadku na początku mamy katastrofę, a potem napięcie zaczyna rosnąć. W filmie Roberta Zemeckisa („Forrest Gump”) samolot rozbija się gdzieś nad Pacyfikiem, a jedyny uratowany dociera na łódeczce na bezludną wyspę, gdzie czeka go los Robinsona Cruzoe. Akcja dzieje się współcześnie, Cruzoe dysponuje nawet pagerem, ale chwilowo nie może z niego skorzystać. Dodajmy od razu, że głównego bohatera, którym jest rzutki inżynier pracujący dla transkontynentalnej firmy przewozowej, planujący każdy szczegół z zegarkiem w ręku, gra Tom Hanks, dwukrotny już zdobywca Oscara, który zasługuje na trzecią statuetkę, i to nawet nie za cały film, tylko mniej więcej za trzy czwarte, czyli to wszystko, co robi na wyspie. Epilog jest słabszy, pod każdym zresztą względem. Zostańmy więc na wyspie, gdzie kręci się naprawdę przyzwoite kino, pokazując z bliska typowego przedstawiciela współczesnej cywilizacji pozostawionego nieoczekiwanie sam na sam z pierwotną naturą, powtarzającego w ciągu cztery lata trwającej samotności niemal cały proces rozwoju ludzkości. Scena, w której Hanks wydaje dziki okrzyk radości, ponieważ udało mu się skrzesać ogień, jest naprawdę wspaniała. Jest zresztą więcej dobrych pomysłów, np. w paczkach z rozbitego samolotu, które fala przyniosła na wyspę, znajduje rozbitek mało raczej przydatne w tych okolicznościach przedmioty: łyżwy, kasety wideo, sukienkę koronkową i piłkę. A jednak okaże się, iż da się je spożytkować, z łyżew będzie siekiera, taśmy zastąpią sznur, koronki posłużą jako siatka, zaś piłka z domalowanym zarysem twarzy, stanie się totemem, a właściwie tym, czym dla Robinsona był Piętaszek.