Archiwum Polityki

Pochwała niewiedzy

Postmoderniści twierdzą, że przeszłość jest balastem narzucanym jako tradycja. (Proszę mnie nie pytać, którzy postmoderniści i gdzie tak twierdzą, bo od tego szukania źródeł jest Internet, a nie gazetowy felieton). Są tacy, którzy twierdzą, że mamy tyle wyzwań ze strony tego, co nadchodzi, że nie warto grzęznąć w tym, co było. Zgodnie z podobnym rozumowaniem ograniczamy w szkole ilość godzin przeznaczonych na naukę historii, wykluczamy języki martwe. Robimy to już od dziesięcioleci, w całej Europie i w Stanach.

Trzeba przyznać, że tradycyjne pensum wykładane w dawnej szkole trzeba by dzisiaj poszerzyć o podobnie szczegółową wiedzę o życiu innych krajów i innych cywilizacji, bo jesteśmy dziś o wiele bliżej siebie. Fakt, że przeciętny Europejczyk, nawet jeśli zna oba człony imienia i nazwiska słynnego cesarza Francuzów, to zwykle nie zna imienia żadnego cesarza Chin czy Indii. Z niewiedzą trudno jest walczyć, więc najlepiej ją usankcjonować, umawiając się, że nie ma potrzeby wiedzieć bardzo wielu różnych rzeczy.

Pochwałą niewiedzy zajmowali się kiedyś różni przewrotni pisarze, zapewne pod wpływem przesytu, jako że w niezbyt odległej przeszłości można jeszcze było wiedzieć prawie wszystko. Dziś nie tylko nie sposób wiedzieć nawet w nikłym procencie tego, co jest wiedzą współczesnej ludzkości, ale też często nie warto. Po co wiedzieć o tym, co przemija bez śladu, po co na przykład znać alfabet Morse’a, skoro już wyszedł z użycia, a nie napisano w nim żadnych traktatów (sporadyczne okrzyki SOS – ratujcie nasze dusze, najczęściej zagłuszał bulgot przelewającej się wody). Po co znać imiona kochanek popkulturowych idoli, skoro zapominamy o nich po jednym sezonie chwały.

Polityka 3.2001 (2281) z dnia 20.01.2001; Zanussi; s. 89
Reklama