Archiwum Polityki

Ostatni felieton

W kwietniu minęło 50 lat od śmierci Henryka Manna. Trudno się dziwić, że u nas rocznica ta minęła niemal bez echa, bo w Polsce Henryk nigdy nie mógł się mierzyć w poczytności ze swym bratem noblistą – Tomaszem. Zresztą działo się tak ze szkodą dla czytelników polskich, bo w mistrzostwie literackim Henryk Mann wcale bratu swemu nie ustępował. Co się zaś tyczy poglądów na życie publiczne, to miał je ustalone i nawet imponował twardością pewnych opinii, czego o kapryśnym Olimpijczyku powiedzieć się nie da.

Pięćdziesięciolecie śmierci Henryka Manna przeminęło niemal bez echa także w Niemczech. Trudno to zrozumieć, tym bardziej że jeszcze do niedawna był Henryk – i słusznie – sztandarową postacią literatury ojczystej we wschodnich Niemczech, a dziś jest odkrywany z opóźnieniem przez młodzież akademicką na Zachodzie. Dla oficjalnej krytyki literackiej w Niemczech, na szczęście nie całej, pozostaje on jednak ciągle w cieniu wielkiego brata. A przecież niezależnie od jego radykalnej antyburżuazyjnej krytyki, książki Henryka Manna zawierają bezcenną wartość, szczególnie w literaturze niemieckiej. Mało jest w tej literaturze powieści tak głęboko przenikniętych miłością i współczuciem dla odtrąconych.

We wrześniu ubiegłego roku Telewizja Polska emitowała z Łodzi galowy koncert śpiewaka włoskiego Andrei Bocellego. Później dwukrotnie jeszcze słuchałem tego wokalisty z towarzyszeniem głośnej śpiewaczki angielskiej Sary Brightman. Wykonywali repertuar zbliżony do łódzkiego.

Koncert Bocellego w Łodzi był pokazywany jako wielkie osiągnięcie naszej telewizji. Obok galowej publiczności w teatrze uczestniczyły w nim tysiące słuchaczy zgromadzonych pod gołym niebem. Podobne tłumy uczestniczą w koncertach zagranicznych Brightman i Bocellego.

Polityka 22.2000 (2247) z dnia 27.05.2000; Kultura; s. 48
Reklama