Poszukiwanie pieniędzy na wykopaliska archeologiczne stało się dzisiaj obsesją polskich badaczy. Archeolodzy, żeby w ogóle wykonywać swój zawód, coraz więcej czasu i energii muszą poświęcać na pozyskiwanie sponsorów. Fakt, że w takich promocyjnych działaniach na ryzyko wystawia się autorytet nauki, wzbudza kontrowersje.
Dyskusja wyszła poza środowisko archeologów za sprawą profesora Andrzeja Niwińskiego, który stał się w tym sezonie najpopularniejszym egiptologiem i równocześnie enfant terrible polskiej archeologii. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (lipiec ub.r.) prof. Niwiński wyznaczył datę – 18 października 2000 – odkrycia w Deir el-Bahari w Egipcie grobu Herhora znanego z powieści „Faraon” Bolesława Prusa. Małe i większe przedsiębiorstwa oraz osoby prywatne zaoferowały profesorowi pomoc finansową. Udało się zebrać wystarczającą kwotę, żeby rozpocząć prace. Problem polega na tym, że ani 18 października, ani do dnia dzisiejszego żaden grób nie został odkryty.
Sponsorzy z lipcowego „pospolitego ruszenia” nigdy nie uczestniczyli w wykopaliskach. Być może z zapałem czytali opisy wielkich odkryć archeologicznych, te jednak rzadko wspominają o mozolnych, wieloletnich poszukiwaniach. Data była oczywiście chwytem reklamowym, udanym, ale bardzo niebezpiecznym dla reputacji naukowej prof. Niwińskiego. Czy profesor miał prawo w ten sposób reklamować swoją pracę? Czy cel – zdobycie pieniędzy i spopularyzowanie archeologii – uświęca komercyjne środki i naciąganie naiwnych? Podobne wpadki zdarzały się już wcześniej. Znany archeolog Nicolas Reeves ogłosił na początku ubiegłego roku, że 23 września zamierza wejść do grobowca Nefretete.