Jerzy Pilch, przy okazji premiery adaptacji jego dzieła w warszawskim Powszechnym, wyznał w jednym z wywiadów, że ciągnie go ku teatrowi i myśli o napisaniu dramatu. Warto go trzymać za słowo; oby następne spotkanie ze sceną było bardziej udane niż to obecne, za którego niepowodzenie trudno jednak winić autora. Rudolf Zioło przenosił już był, całkiem ciekawie, „Inne rozkosze” na scenę telewizyjną przed bodaj dwoma laty. Co go podkusiło, żeby tym razem usilnie pokazać naraz dwie Pilchowe prozy: „Inne rozkosze” i „Tysiąc spokojnych miast”? To przecież diametralnie różne tonacje: groteska zamachu (za pomocą kuszy) na Gomułkę, widziana mało co rozumiejącymi oczami dziecka – i na poły masochistyczne zapasy dojrzałego już, acz struchlałego Kohoutka z zaborczą Aktualną kobietą i rozczulająco tyrańską rodzinką. Obie fabuły sztucznie splecione, odbierają sobie wzajem sensy, pointy, wyrazistość; w nieprowadzących donikąd scenkach gubi się charakterystyczny dla wiślanina tkliwo-kpiący smak opowieści. Widowisko rozpada się na poszczególne aktorskie scenki: swe pięć minut otrzymuje rozhisteryzowana matka Ewy Dałkowskiej, bijący rekord w chodzie dokoła stołu ojciec Kazimierza Kaczora, sceptyk Oyermah Franciszka Pieczki, natchniony pastor Cezarego Żaka, nawet – w epizodzie – lirycznie zalany Arcymajster Tomasza Sapryka. Solówki te nie zestrajają się jednak w żadną harmonijną wypowiedź. W gwiazdorskim zespole praskiego teatru zaczyna to być bolączka, nomen omen, powszechna: skłonność do indywidualnych popisów kosztem całości zgubiła chwilę wcześniej „Po deszczu”, czyniąc z komediodramatu Sergi Belbela serię skeczy rodem z „Podwieczorku przy mikrofonie”.