Archiwum Polityki

Zdjęcie gabinetowe

Kilka lat temu sylwestra spędziłem w hoteliku na Saharze. Nad ranem dwójka rodaków wychynęła z recepcji, żeby sprawdzić, jak wygląda świat. Popatrzyli, poluzowali unurzane w sałatkach krawaty. Po czym tęższy z nich, wyraźnie sfatygowany atrakcjami arabskiej nocy, westchnął po gospodarsku:
– Patrz, kurde, jaka tu musiała być gołoledź, że nasypali tyle piasku.

Korzystna zmiana: najbliższa gołoledź, to znaczy ślizgawka przytuliła się do Pałacu Kultury. Dawniej w tej roli występowała Dolina Szwajcarska. Zimowy salon stolicy. Miejsce spotkań, flirtów, towarzyskich przekomarzanek. Temat wielu piosenek i numerów kabaretowych. Pamiętam – dziś to rzewne retro – taki właśnie muzyczny skecz z Wagabundy:

Jak lustro przejrzysta lśni lodu posadzka
Walczyka przygrywa orkiestra strażacka.
Że też oni grają, gdy taki jest ziąb –
Toż wąsy brandmajstrom przymarzną do trąb.
Na lodzie, na lodzie!
Ślizganie się jest w modzie,
Ślizganie się nie hańbi i nie plami.
Gdy ślizga się elita
Czasami lód zazgrzyta.
Ryzykiem jest ta jazda – z figurami.

Spokojnie, proszę państwa: kogo miano wyślizgać, już go wyślizgano. I tylko w anegdotce działacze prawicy ostrzegają się wzajemnie:
– Trzeba się jednoczyć, bo inaczej znajdziemy się na skraju przepaści.
– A skąd wy wiecie, kochani, o tej przepaści?
– Jak to skąd: jesteśmy na dnie.

Ślizgający się mają w zasięgu wzroku Zegar Milenijny. Małe to, ale zmyślne. Przy tym bezpieczne: nasz Big Beniek nie bije. Nawet w obronie własnej: wtedy dopiero by beknął. Nie miałby nic na swoje usprawiedliwienie. A przeszłość Pałacu gwarantowałaby zainteresowanie Zegarem śledczych z Instytutu Pamięci.

Polityka 1.2001 (2279) z dnia 06.01.2001; Groński; s. 85
Reklama