Są Tybetańczykami, ale mieszkają w różnych stronach świata. Musieli uciekać z ojczyzny zawłaszczonej przez Chińską Republikę Ludową. Na wygnaniu opowiadają historię zniewolonego Tybetu. – Przeżyliśmy po to, by dawać świadectwo o cierpieniach całego narodu – mówią. Ślą petycje, podpisują apele. Co kilka miesięcy spotykają się na marszach, demonstracjach, głodówkach. – Nie pozostało nam nic innego, jak tylko modlić się, by prawda o Krainie Śniegów poruszyła sumienie wolnego świata.
Worek po ryżu Basmati
Palden Gjaco szedł przez Alpy, a jego ciemna, pomarszczona, zwykle nieprzenikniona twarz promieniała. – Takie piękne te góry, prawie jak w domu – wzdychał. Palden, Anila, Reting i Tenzin brali udział w marszu Transalpine zorganizowanym przez francuską organizację La marche du Tigre.
Palden nie widział swojej ojczyzny od siedmiu lat. Gdy udało mu się uciec z Tybetu, przyjechał do Indii, do Dharamsali, mekki tybetańskich uchodźców; do miasta, w którym znalazł schronienie dalajlama. – Do niego skierowałem pierwsze kroki. Gdy wychodziłem z położonej na wzgórzu świątyni, spojrzałem na bezkresne równiny Indii. Pomyślałem, że jestem wolny w obcym kraju. I że zawsze będę tęsknić do Krainy Śniegów – Palden na wspomnienie Tybetu uśmiecha się, ukazując bezzębne dziąsła.
Ma tylko trzy zęby. Resztę wybił mu w więzieniu chiński strażnik. Elektryczną pałką, wsadzoną do ust, popalił śluzówkę i język. Na konferencjach prasowych Palden otwiera szeroko usta, żeby wszyscy dobrze zobaczyli. – Na początku czułem wstyd, jakbym się obnażał. Ale jak inaczej mamy sprawić, żebyście zrozumieli, co z nami robią Chińczycy?