Paweł Tarnowski: – Największe polskie firmy miały znowu dobry rok. W większości przypadków rosły ich obroty, produkcja, sprzedaż towarów, eksport i, co najważniejsze, zyski. Pana to zdziwiło?
Adam Szejnfeld: – Ależ to żadna niespodzianka. Gdyby nie zaniechania ubiegłych lat, te wyniki mogłyby być jeszcze lepsze, a co ważne, miałyby bardziej trwały charakter. W minionym 2007 r. łączny wynik finansowy netto przedsiębiorstw był lepszy o 26 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim, prawie 83 proc. firm osiągnęło zysk netto, a średnia rentowność wzrosła do poziomu 5,1 proc. Ciągle imponująco wysoki był także eksport i mimo umacniającej się złotówki pobił rekord wszech czasów. Jego wartość wyniosła bowiem 101 mld euro, a warto przypomnieć, że na przykład w 2004 r. było to tylko 43,4 mld euro. Tak, od kilku lat, przede wszystkim dzięki efektom naszego członkostwa w Unii Europejskiej polska gospodarka utrzymuje się na wysokiej fali wzrostu.
Ale z drugiej strony... Ameryka od dwóch lat wyraźnie zwalnia, mówi się o groźbie kryzysu; szybko rosną ceny surowców, popyt w Europie Zachodniej siada, a to przecież nasz najważniejszy odbiorca. Czy to nie są powody, żeby nadwerężyć pański optymizm?
Duża gospodarka to nie jest bolid Formuły 1. Ona długo się rozpędza, ale też i długo hamuje. Wszystkie negatywne czynniki, o których mówimy, będą miały znaczenie, ale nie wydają mi się aż tak groźne. Owszem, niepokojące sygnały napływające ze Stanów Zjednoczonych mogą mieć wpływ na gospodarkę światową, w tym Europy, i jakoś przenieść się na liderów przemysłu, handlu i usług w Polsce, ale na szczęście nie ma obecnie przesłanek, by sądzić, iż będzie to miało zasadnicze znaczenie.