Złoty słabł już od kilku tygodni, od czasu kiedy uwolniony został jego kurs. Stało się to 12 kwietnia i wówczas za dolara płacono 4,12 zł. 26 kwietnia kurs sięgnął już 4,30 zł, ale nic nie wróżyło dramatycznych wydarzeń. Kamykiem, który poruszył lawinę, okazała się „wielka majówka”. W piątek 28 kwietnia na międzybankowym rynku walutowym ruch powoli zamierał. W tym momencie o swoich polskich interesach przypomnieli sobie zagraniczni inwestorzy, którzy w polskich papierach dłużnych mieli ulokowanych kilka miliardów dolarów. Obawiali się, że ogłoszenie komunikatu o deficycie obrotów bieżących źle wpłynie na kondycję złotego. Za pośrednictwem Londynu rozpoczęli pospieszną wyprzedaż. Masowa ucieczka tzw. inwestorów portfelowych wywołała popyt na dolary, a londyńskie transakcje zaczęły coraz silniej wpływać na kurs złotego. Pod koniec dnia – w ów piątek 28 kwietnia – dolar kosztował już 4,49 zł.
W czwartek 4 maja sprawdziły się obawy inwestorów. Komunikat NBP zawierał złe wiadomości – miesięczny deficyt obrotów bieżących przekroczył 1,4 mld dolarów. Wprawdzie NBP przekonywał, że ten gorszy wynik jest efektem spłaty kolejnej raty 235 mln dolarów zadłużenia (tego z lat siedemdziesiątych), to jednak panika wśród inwestorów zaczęła się rozszerzać. Pod koniec dnia dolar doszedł do 4,57 zł.
Nerwowo było też kolejnego dnia. Inwestorzy śledzili wypowiedzi ekspertów oraz nielicznych obecnych w Warszawie przedstawicieli administracji i raz popadali w panikę, to znów się uspokajali. Przez cały piątek kurs pulsował dochodząc nawet do 4,74 zł. Ostatecznie pod koniec dnia spadł do 4,64 zł dzięki uspokajającym wypowiedziom Hanny Gronkiewicz-Waltz, prezes NBP.
Co się stało? Część ekspertów uważa, że doszło do spodziewanej korekty kursu złotego.