Archiwum Polityki

Nie czas na łzy

[dla koneserów]

Oryginalnego tytułu „Boys Don’t Cry” nie dało się przełożyć dosłownie, ponieważ wcześniej wszedł na ekrany film „Chłopaki nie płaczą” Olafa Lubaszenki (i jest tam w dalszym ciągu). Niech więc już będą te łzy, na które nie czas. Jak pamiętamy, grająca tu główną rolę młodziutka aktorka Hilary Swank dostała w marcu Oscara, pokonując między innymi Annette Bening z „American Beauty”. Ci, którzy widzieli wcześniej „Nie czas na łzy”, wcale nie byli zaskoczeni wyborem Amerykańskiej Akademii. Hilary stworzyła naprawdę wielką kreację, przeistaczając się w chłopaka, a ściślej – w nieszczęsną dziewczynę, która za wszelką cenę chce być mężczyzną, nie tylko dlatego, że ma kłopoty z tożsamością płciową – po prostu fajniej jest być chłopakiem. Jest autentyczna dosłownie w każdym ujęciu. A gra sytuacje śmiałe obyczajowo, np. uprawiając miłość z zakochaną w niej (nim) dziewczynie, w której to scenie spełnia konsekwentnie rolę mężczyzny, z drobną pomocą niezbędnego rekwizytu. Nie każdy widz będzie tymi obrazami zachwycony, czego miałem dowody na moim seansie, gdzie kilku młodych mężczyzn co pewien czas głośno wyrażało swą dezaprobatę, w szczególności zaś nie mogąc znieść widoku karesów przedstawicielek tej samej płci. Zamilkli dopiero wówczas, gdy pragnąca być chłopcem dziewczyna została „za karę” brutalnie zgwałcona przez dwóch zapijaczonych prawdziwych samców. Debiutująca reżyser Kimberly Peirce opowiada historię transseksualną odważnie, nie unikając brutalności, ale przecież wszystko, co oglądamy, nie powstało w jej chorej wyobraźni, tylko wydarzyło się naprawdę. Historią Teeny Brandon, która źle się czuła ze swoją płcią, interesowała się na początku lat dziewięćdziesiątych cała Ameryka.

Polityka 20.2000 (2245) z dnia 13.05.2000; Kultura; s. 46
Reklama