Nie wiadomo, ile tysięcy min zostało tu po wojnie Jom Kipur (6–22 X 1973 r.), gdy Wzgórza Golan były terenem zaciętych walk. Polska kompania saperów oczyściła ścieżki patrolowe, ale nikt, komu życie jest miłe, nie zbacza ni w lewo, ni w prawo od przetartych szlaków.
O godzinie 8.10 dyżurny oficer operacyjny w Ziouani odebrał kolejne sprawozdanie z PO 69: „Stado wyleciało w powietrze”. Nikt się nie przejął rzezią niewinnych baranków. Towarzystwo Ochrony Zwierząt nie działa w strefie zdemilitaryzowanej, a ONZ-owska biurokracja ożywia się wyłącznie wtedy, gdy obserwatorzy odnotują jakieś poważne naruszenie reguł gry. Wówczas pismo Wydziału Operacyjnego wyląduje najpierw na biurku dowódcy Polbattu, stamtąd powędruje do rąk kanadyjskiego generała Camerona Rossa, komendanta wszystkich sił UNDOF (United Nations Disengagement Observer Force) w tym rejonie, a dopiero stamtąd, często przez Damaszek, do kwatery głównej w Nowym Jorku. Ostatni poważny incydent odnotowany został niemal pięć lat temu, w sierpniu 1995 r., gdy Syryjczycy próbowali posiać na Wzgórzach jeszcze dziesięć min przeciwczołgowych. Od tego czasu – spokojnie.
Ściana Płaczu
Spokój to oczywiście pojęcie względne. Gdy Wojciech Michałkiewicz z Wrocławia postanowił zamienić rogatywkę WP na niebieski beret wojsk ONZ, gdy wybrał służbę na Wzgórzach Golan, „bo tam spokojnie i bezpiecznie, nie jak w Kosowie”, to, prawdę mówiąc, nie miał pojęcia, czego się podejmuje. Dla niego istotne było tylko jedno: dziecko zachorowało, żona nie mogła pracować, pobory starszego chorążego sztabowego nie wystarczały na utrzymanie rodziny, a rok pod sztandarem Organizacji Narodów Zjednoczonych zapewniał mu 10 tys. dolarów żołdu. Psycholog w ośrodku szkoleniowym w Kielcach usiłował przygotować przyszłych żołnierzy Polbattu do odmiennych warunków służby – ale psycholog nigdy nie był na Bliskim Wschodzie, nigdy nie schodził z patrolem do stromego wąwozu Wadi, gdzie w lecie temperatura sięga 50 stopni Celsjusza, a który żołnierze II Kompanii nazywają Ścianą Płaczu.