Archiwum Polityki

Osłupiały z zachwytu

Ciągle państwu donoszę o moich dalekich podróżach, a tymczasem najciekawsze odbywają się w kraju. Staram się przyjmować wszelkie zaproszenia do odwiedzania Polski powiatowej, a kiedy czasem bardzo mi się nie chce, powtarzam głośno, na własny użytek, że to do kultury budżet państwa dokłada płacąc z kieszeni podatnika. Więc jeśli ten podatnik ma życzenie oglądać u siebie subwencjonowanego artystę, to artysta ma psi obowiązek stawić się na żądanie. Co innego gdybym miał poczucie, że jestem artystą rynkowym. Wtedy wyjazd na prowincjonalne zaproszenie byłby albo aktem wspaniałomyślności, albo wyrazem ciekawości świata. Ten ostatni motyw sam wystarczy, żeby usprawiedliwić zaniedbania w życiu zawodowym (a przede wszystkim osobistym) ponoszone w związku z podróżami do dalekich zakątków ojczyzny.

Kraj nasz jest stosunkowo rozległy. Najdalsze podróże z centrum zabierają powyżej czterech godzin pociągiem czy samochodem, co pomnożone przez dwa z racji powrotu daje osiem godzin straconych na półtorej godziny spotkania. Samoloty na trasach krajowych są nieznośnie kosztowne i zazwyczaj dosyć niedogodne, może z wyjątkiem Wrocławia i Szczecina, gdzie indziej z Warszawy nie jest wygodnie latać. A dwie południowo-zachodnie stolice, Kraków i Katowice, mają połączenia kolejowe prawie tak dobre jak w zachodniej Europie.

Trudno mi wyliczyć miejscowości, w których byłem w ciągu ostatnich miesięcy między wielkimi podróżami. Wyprawa, powiedzmy do Biecza czy też Nowego Sącza, trwa niemal tyle, co lot przez Atlantyk (oczywiście biorąc pod uwagę odmienną lokomocję). To natomiast, co się jawi po wielogodzinnej podróży, bywa często przedmiotem osłupienia, przy czym biblijna opowieść o słupie (w domyśle soli) podpowiada, że osłupienie jest aktem wyrosłym z grozy, a tymczasem w Polsce można osłupieć równie często z zachwytu jak i z przerażenia.

Polityka 19.2000 (2244) z dnia 06.05.2000; Zanussi; s. 105
Reklama