Napisał do mnie, zresztą ogromnie sympatycznie, pan Dariusz Turaj ze Słupska, przekonująco tłumacząc, że w moim ogrodzie nie może być tyle sikorek, ile jest. Pan Turaj powołuje się przy tym na najwyższe i niepodważalne autorytety ornitologiczne z samym Janem Sokołowskim, autorem „Ptaków ziem polskich” na czele. Profesor Sokołowski nie stwierdził wprawdzie, że nie odwiedzają mnie hordy sikorek; z pewnego passusu jego dzieła wydedukować jednak można, iż ich dopuszczalna ilość na metr kwadratowy przesadną być nie może. Dorzuca pan Turaj, że „sikorka uboga i czarnogłówka są nawet dla miłośnika ptaków w praktyce nierozpoznawalne” oraz że sosnówka – jak sama nazwa wskazuje – przebywa w lasach sosnowych, a nie w moim ogrodzie. Na jedno mam tu brutalną odpowiedź: zaobrączkowałem w życiu tyle ubogich i czarnogłówek, że odróżniam bydlęta nawet w nocy. Nie ma się to jednak nijak do meritum problemu, czyli konfrontacji nauki z płaską empirią, a jeszcze ściślej – świadectwem własnych oczu.
Wielokrotnie już na tych łamach przywoływany wielki mój przyjaciel Roman Juszkiewicz wyliczył astrofizycznie, że coś tam w głębi kosmosu promieniuje. Ani tego nie widział, ani nie słyszał, tylko tak mu wyszło z rachunków. Potem poleciała na galaktykowe antypody amerykańska sonda i... wszystko potwierdziła. Roman znowu miał rację. Dlatego wierzę mu również, że Ziemia jest okrągła, wszechświat ma swoje granice, a my wędrujemy po nim z szybkością, przy której Ferrari jest wdową po najstarszym i najleniwszym żółwiu z Galapagos. Tyle że astronomia to jest jednak łatwizna. Ziemia krąży ciągle dookoła Słońca i można z pewnością niemal przyjąć, że nie zacznie okrążać Plutona.