Kosztunica obejmując urząd wytyczył dwa główne cele swej polityki zagranicznej: przekonać Zachód, że Jugosławia rychło dołączy do rodziny państw w pełni demokratycznych (co się już udało) oraz odzyskać utraconą strategiczną pozycję na Bałkanach.
Okazję dał odbywający się w stolicy Macedonii, Skopie, we wrześniu szczyt państw bałkańskich, pierwszy po wojnie, otwierający nową epokę w stosunkach Jugosławii (a raczej Serbii) z resztą Półwyspu. W jednej z najistotniejszych spraw, w kwestii Kosowa, Kosztunica nie powiedział tam niczego nowego: władze w Belgradzie nie wyobrażają sobie secesji tej prowincji. Po lokalnych wyborach w Kosowie do głosu doszli umiarkowani politycy z Ibrahimem Rugovą na czele i Belgrad wiąże z tym nadzieję na zażegnanie konfliktu. Oczywiście na warunkach serbskich: Kosowo pozostaje częścią Serbii, z określonym marginesem niezależności. Jaki to miałby być margines, trudno jeszcze określić. Pod tym względem stanowisko Belgradu niewiele się różni od poglądów Miloszevicia – z jedną tylko różnicą: obecny prezydent stawia na dialog, a nie zbrojną konfrontację. Rugova też chce rozmawiać, ale jak się wydaje, nie dopuszcza myśli o tworzeniu wspólnego bytu państwowego z Serbią.
Pięć miliardów euro
Uczestnicy macedońskiego spotkania byli zgodni w jednym punkcie – Zachód, wobec pozytywnych przemian na Bałkanach, powinien finansowo wesprzeć kraje byłej Jugosławii, a także dopuścić je do wszystkich swych instytucji.
W Zagrzebiu podczas następnego szczytu państw Unii Europejskiej i krajów bałkańskich Unia rzeczywiście zadeklarowała znaczną pomoc: pięć miliardów euro w ciągu najbliższych pięciu lat. Największa część tych środków trafi do zrujnowanej Jugosławii – 200 mln euro jeszcze w tym roku i 250 mln w roku następnym.