Jak już podliczono, amerykański film „Solaris” według naszego Lema nie odniósł finansowego sukcesu, w każdym razie tzw. otwarcie (czyli frekwencja w kinach w pierwszy weekend wyświetlania) nie było imponujące. Lepiej wypadły dwa inne tytuły wprowadzane w tym samym czasie, zwłaszcza animowana „Planeta skarbów”. Tak się składa, że dzieło to jest już na naszych ekranach, możemy się więc naocznie przekonać, z czym przegrywa „Solaris”. Otóż jest to bardzo swobodna adaptacja „Wyspy skarbów” Roberta Louisa Stevensona, powieści, w której kiedyś rozczytywali się mali chłopcy marzący o skarbach i piratach. W filmie zachowany został ogólny pomysł fabularny, z tym że akcja została przeniesiona z mórz w przestrzeń międzyplanetarną. Żeby jednak było dziwaczniej, zachowane zostały stevensonowskie XIX-wieczne statki, z żaglami i całym takielunkiem, które fruwają pięknie między planetami. Z dawnych czasów pozostały też obyczaje panujące na pokładzie, a nawet stroje załogi.
Oczywiście, w filmie animowanym wszystko zdarzyć się może, nawet latające żaglowce, pod warunkiem jednak, że ma to jakiś sens, a przede wszystkim – jest zabawne. Tymczasem „Wyspa skarbów”, mimo rozległego kosmosu nieprawdopodobnych efektów wizualnych, pozbawiona jest wdzięku i humoru.
To już nie jest dawne kino Disneyowskie, w którym było coś dla każdego, i dla dzieci, i dla rodziców. Nie da się ukryć, że od pewnego czasu Disney infantylnieje.