Znany jedynie nielicznym kinomanom reżyser Paul Cox (z urodzenia Holender, z wyboru Australijczyk) należy do wymierającej generacji twórców tzw. kina autorskiego, którzy z dala od zgiełku, bez pomocy wielkich wytwórni próbują kręcić filmy wbrew panującym modom. Wcześniejsze, kameralne „Kwiaty jego życia” czy „Kaktus” to nastrojowe obrazy, w których liczy się bardziej opis wnętrza psychiki nieprzystosowanych do życia bohaterów niż klasycznie rozumiana akcja. Podobnie sprawa się ma z jego najnowszym dziełem – impresyjną „Niewinnością”. To intymna, miłosna historia o niespełnieniu, której bohaterami są pozbawieni egoizmu 70-letni staruszkowie. U kresu życia ci idealiści zamknięci w kokonie czasu próbują docenić wartość pierwszej miłości. Po 40 latach rozłąki dawni kochankowie odkrywają, że łączące ich niegdyś uczucie płonie nadal, postanawiają więc wrócić do siebie, rozpocząć życie od nowa, choć budzi to konsternację ich rodzin i środowiska. Kiczowaty, rodem z harlequina, wątek Cox przerobił na wzruszającą przypowieść o odwiecznych ludzkich tęsknotach: o prawdziwej, ponadczasowej i niezniszczalnej miłości. I o cenie, jaką trzeba płacić za radość życia. Piękny film dla dojrzałych widzów.
(JAW)
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe