Archiwum Polityki

W budzie i na smyczy

Bramkarzami piłkarskimi zostają sadomasochiści, perfekcjoniści oraz zwykli szaleńcy. Doświadczenia Jerzego Dudka z ostatnich dwóch tygodni potwierdzają tę tezę.

Zaczyna się już w dzieciństwie. Przy wybieraniu składów na podwórku najlepsi idą do ataku, trochę słabsi do pomocy, a największe patałachy na obronę. Bramki zostają puste albo trafiają do nich ci, którzy nie łapią się nawet na patałachów. Mają stać i nie przeszkadzać w grze. Jeśli przypadkowo odbiją piłkę, to dobrze, jeśli wpuszczą gola, jest się na kim wyżyć.

Potem okazuje się, że bramkarz jest ważny. Czasem obroni karnego, innym razem piłka jakoś tak dziwnie się od niego odbije i nie wpada do siatki, mimo że powinna. Z niechcianego przybłędy bramkarz zmienia się w postać na boisku niezbędną. Co więcej, wszyscy jednak wiedzą, że bez bramkarza nie ma drużyny.

Jemu też się to zaczyna podobać. Ceni sobie fakt, że tylko on ma dodatkowe prawa na boisku – może grać rękami. Dostrzega urok tego krótkiego momentu po udanej interwencji, gdy leży na piłce jakby osłaniał ją po wybuchu jądrowym, a potem powoli podnosi się z ziemi i pokazuje wszystkim swoją zdobycz. Koledzy krzyczą, by rozpoczynał grę, ale on już wie, że trzyma w rękach władzę. A jeśli jeszcze 10-letni chłopak nauczy się rzucać na asfalt głową wprzód pod nogi rozpędzonego napastnika, jeśli uzna, że wszystko zniesie, byleby tylko nie wpuścić piłki do siatki – to znaczy, że może będą z niego ludzie.

Frustraci i szaleńcy

Ból i urazy fizyczne to nic w porównaniu z mękami psychicznymi, jakie są udziałem bramkarza. Zawodnicy w polu mają szansę na rozładowanie energii, mogą wyżyć się w akcji, mogą wypocić stres. Bramkarz stoi przez 90 minut przywiązany do słupków niewidzialną smyczą. Nie wolno mu za daleko wybiec, nie może przeprowadzić akcji skrzydłem ani wykonać wślizgu na czterdziestym metrze.

Polityka 50.2002 (2380) z dnia 14.12.2002; Społeczeństwo; s. 98
Reklama