Dwa lata temu minister zdrowia Mariusz Łapiński potrącił na parkingu auto Elizy T. Nie zatrzymał się jednak, tylko odjechał, pokazując tylne światła goniącej go kobiecie i ochroniarzowi, który zdążył spisać numery rejestracyjne. Policja sporządziła wniosek o ukaranie sprawcy. Jednak na rozprawach Łapiński się nie pojawiał, w piśmie do sądu napisał: „Nie dysponuję żadną wiedzą o tym zdarzeniu”. Pod nieobecność ministra sąd wydał wyrok zaoczny – skazał go na grzywnę w wysokości 600 zł i obciążył kosztami postępowania – 100 zł. Łapiński zapowiedział, że nie będzie się odwoływał od wyroku, a jednak apelacja wpłynęła. Wszystko miało głęboki sens – niestawiennictwa, odwołanie. W rezultacie przeciągającej się sprawy – z braku chęci Łapińskiego do współpracy – ta się właśnie przedawniła.
Wydaje się, że receptę „zamknąć oczy, udawać, że nic się nie stało i czekać, aż się samo rozwiąże” minister z powodzeniem stosuje nie tylko w resorcie. Także w życiu prywatnym.