Archiwum Polityki

Pies z kulawą nogą

Jeszcze nie tak dawno pies bywał bohaterem anegdot. Angielskich Shaggy dog stories chociażby. Ot, piesek dosiadał pianina i grał jak zwycięzca Konkursu Chopinowskiego.

– Czy on potrafi również orkiestrować? – dopytywał się podekscytowany meloman.

– A skądże. Przecież pan widzi, że to suczka – wyjaśnił właściciel psa, męski szowinista.

Dzisiaj wygląda to inaczej. Na pierwszych stronach gazet i w telewizyjnych newsach pojawiają się zakrwawione zębate paszcze. Później dowiadujemy się, że matka dziecka była pijana w dryzg, opiekunowie psów dogorywali w barłogach po libacji, rowerzysta wjechał do psiej budy, myśląc, że to knajpa. Obowiązuje ochrona wizerunku. Nie pokazują nam w zbliżeniu sinych od denaturatu buziek, czółek szerokości tasiemki, zmurszałych pieńków zastępujących zęby. To są rodzice – zatroskani o los swych pociech, których nie są w stanie policzyć, nie mówiąc o wykarmieniu. Ale teraz to oni są ofiarami psiej agresji. Upominają się więc o surowe prawa, odstrzał bezdomnej nędzy, sterylizację przedstawicieli ras uznanych za niebezpieczne.

Wielki przyjaciel dzieci doktor Korczak pisał, że to nie jest w porządku: na prowadzenie budki z papierosami trzeba mieć koncesję. Na zrobienie dziecka nijakiej koncesji nie trzeba. Nie sporządza się i nie ogłasza list mamuś i tatusiów zagrażających potomstwu: rzucających pięciolatkiem o ścianę, tłukących niemowlę, bo płacze, zostawiających małych ludzików w pustych, chłodnych i głodnych czterech ścianach dzieciństwa. Obowiązuje zasada: Bóg dał dzieci, to da i na dzieci. W wypadku matek i ojców zawsze są okoliczności łagodzące. W wypadku psów zdarza się to rzadko. Chociaż wiadomo, banalna to prawidłowość: pies przyuczony, często biciem, do pilnowania – pilnuje.

Polityka 50.2002 (2380) z dnia 14.12.2002; Groński; s. 103
Reklama