Archiwum Polityki

Programowanie życia i śmierci

Cierpiąc na rozstrojenie naturalnych rytmów organizmu z powodu zmiany stref czasowych, oglądałem w Kalifornii w nocy telewizję i wstrząsnął mną wywiad z agentem FBI, przeprowadzony parę godzin po tym, jak rozmówca uczestniczył w wykonaniu wyroku śmierci na zabójcy agentów CIA. Rozmówca chłodno opisał zabitego (którego wcześniej oddał w ręce sprawiedliwości), ocenił, że miał wiele cech dobrych i wiele złych, a na pytanie, czy uczestniczenie w egzekucji zrobiło na nim wrażenie, odparł, że nie, ponieważ w swojej pracy nauczył się rozdzielać sferę prywatną od zawodowej i do tej właśnie sfery zaliczył uczestniczenie w ludzkiej śmierci.

Pomyślałem, że tak samo profesjonalny kat traktuje swoją pracę i przypominają mi się wątpliwości, jakich doznałem kiedyś rozmawiając z lekarzem, który pracował w więzieniu i uczestniczył w powieszeniach, przy czym do jego obowiązków należało stwierdzenie zgonu. Nie odważyłem się wtedy zapytać (a było to w Polsce Ludowej), jak można łączyć ze sobą dwa całkiem sprzeczne zadania. Pierwsze to pomoc choremu, a więc ratowanie w tych przypadkach, kiedy więźniowie próbują jakichś połyków czy samookaleczeń, a drugie to stwierdzenie, czy ustała praca serca. A gdyby nie ustała, gdyby stryczek nie przerwał kręgów – czy lekarz ma ratować, czy pomagać w powtórnym wieszaniu? Mój problem był może trochę wymyślony, choć pamiętam, że w Norymberdze nieudolnie powieszono Ribbentropa – niedawno spotkałem jego syna, który był przy tej egzekucji i widział, jak ojciec się dusi.

Życie potrafi wyprzedzić wyobraźnię. Spotkałem w Stanach lekarza, który na mniejszą skalę przeżył osobliwe przekwalifikowanie: całe lata zajmował się antykoncepcją, studiował działanie hormonów i ulepszał pigułkę przeznaczoną do zażycia dzień po odbytym stosunku, by wywołać wczesne poronienie.

Polityka 50.2002 (2380) z dnia 14.12.2002; Zanussi; s. 105
Reklama