Czy Trybunał Konstytucyjny sugerując, iż kobietom wyrządzono krzywdę, ma rację? Ma, a dokładniej będzie ją miał, ale dopiero za kilkanaście lat, gdy w pełni ujawnią się skutki obecnej reformy emerytur, a pracę zawodową będą kończyć dzisiejsze czterdziestokilkulatki. Do 2006 r. emerytury będą liczone po staremu, a w starym systemie wcześniejsze przejście w stan spoczynku jest zwykle korzystne. Czego dowodem, że obecnie z możliwości wcześniejszej emerytury korzysta co czwarty pracujący.
Średni wiek kobiet kończących pracę zawodową wynosi obecnie w Polsce zaledwie 55 lat, czyli pięć lat mniej, niż przewiduje ustawa. Mężczyźni kończą karierę jeszcze prędzej, średnio sześć lat przed ustawowym wiekiem emerytalnym. Czy to znaczy, że dyskryminujemy się sami?
Po prostu – tak każe kalkulacja. Mimo że żyjemy coraz dłużej, więc – co logiczne – powinniśmy także dłużej pracować, aby żyć również lepiej, to przepisy wcale nas do tego nie zachęcają. Jest wręcz odwrotnie. Mimo że zarówno wysokość płaconych składek, jak i długość stażu pracy ma jakiś wpływ na wysokość przyszłego świadczenia, to praktycznie jest on bardzo nikły. I niezrozumiały. Algorytm, wedle którego wylicza się emeryturę, jest dla ogromnej liczby zainteresowanych zbyt trudny do pojęcia.
Jak na przykład wytłumaczyć człowiekowi, który przez wszystkie lata liczone do emerytury zarabiał równowartość pięciu średnich pensji krajowych, że jego świadczenie będzie identyczne jak kogoś, kto w tym samym czasie zarabiał i płacił składki na ZUS dwa razy mniejsze? To się zmieniło dopiero od stycznia 1999 r., odkąd składki na ZUS pobierane są tylko od sumy równej najwyżej trzydziestu średnim pensjom. Czyli takiej, powyżej której emerytura i tak nie rosła, zaś składka była tylko zakamuflowanym podatkiem.