„Rozumienie świata w symbolach jest warunkiem wielkiej sztuki” – pisał Nietzsche w „Niewinności powstawania”. To przesłanie bardzo poważnie potraktowało wielu europejskich twórców drugiej połowy XIX i początków XX wieku, zaś symbolizm stał się jednym z najpopularniejszych kierunków w malarstwie owych czasów. Uległ mu także Alfred Kubin. Wcześnie zaczynał malarską edukację; mając 14 lat uczęszczał już do Akademii Sztuk Pięknych w Salzburgu. Później studiował w Monachium, podróżował do Włoch i Francji. Miał więc okazję poznać i zachwycić się dorobkiem wielkich twórców tego okresu, którym symbolizm nie był obcy: Odilona Redona, Feliciena Ropsa, Jamesa Ensora, Edvarda Muncha. W minieseju otwierającym katalog sopockiej wystawy Paweł Huelle każe uwagę kierować jeszcze dalej –w stronę osiągnięć Francisa Goi, a nawet Hieronima Boscha.
Można by tę wpływologiczną grę przenieść do przodu, zastanawiając się, kto z kolei czerpał z Kubina. Zestawienie jego prac z rysunkami Brunona Schulza czy Bronisława Linkego byłoby całkiem na miejscu. Zaś takie prace, wystawiane w Sopocie, jak „Sfinks”, „Godzina śmierci” czy „Ludzkie przeznaczenie” nieuchronnie prowadziłyby nas do malarstwa Zdzisława Beksińskiego. I nie ma się czemu dziwić. Był bowiem Kubin rasowym symbolistą, sięgającym do wspólnych wszystkim artystom tego kierunku znaków, wizji, tematów.
W jego rysunkach i ilustracjach do książek (im się bowiem poświęcił szczególnie) znaleźć można wszystko, co tak charakterystyczne dla symbolizmu: niechęć do akademizmu, emocje oscylujące nieustannie pomiędzy pesymizmem, melancholią a ironią, świadomość schyłkowości kultury, erotyka z elementami perwersji, sny, nerwice, samotność, marzenia.