M ariusz Janicki pomylił trochę NIK z komornikiem, narzekając na nie dość dobre jego zdaniem efekty w zakresie egzekwowania publicznych pieniędzy. Nie jest też Izba dobrym adresatem pretensji o to, że aferzyści unikają odpowiedzialności. NIK nie jest w końcu instytucją ścigania karnego, zaś teza autora jakoby Izba miała więcej instrumentów niż policja, wynika chyba z jakiegoś nieporozumienia. Rola NIK polega przede wszystkim na informacji, a tej dostarczamy niemało. Na swoich łamach „Polityka” (z 23 stycznia 1999 r.) zamieściła listę dziesięciu największych skandali gospo-darczych 1998 r. Aż dziewięć afer z tej listy wykryła Najwyższa Izba Kontroli.
Miło, że Mariusz Janicki nie popiera pomysłów likwidacji NIK, bo jedynym krajem, który w ostatnich latach zlikwidował niezależną kontrolę państwową, jest Białoruś. Nie ma też kraju, który by obecnie ograniczał zakres kontroli państwowej, wszystkie go poszerzają. Tymczasem pan Janicki postuluje rezygnację na przykład z kontroli działań administracji publicznej w ograniczaniu sfery ubóstwa. To ma być według niego zadanie dla innych instytucji. Jakich, przepraszam bardzo? Zapobieganie ubóstwu, zwalczanie patologii, funkcjonowanie instytucji oświatowych, warunki służby wojskowej, firmy ochroniarskie, ochrona zwierząt – to przykłady dziedzin funkcjonowania państwa, które skontroluje NIK albo nikt. Poza tym zadania NIK nie wynikają z jej własnych ambicji, tylko z Konstytucji RP.
A teraz kilka refleksji odnoszących się do relacji NIK – politycy. W czasie stanu wojennego, jako początkujący wówczas sędzia, uchyliłem prokuratorski areszt wobec kobiety zatrzymanej na roznoszeniu ulotek. Zostałem wtedy skarcony przez prezesa sądu, że mi zabrakło politycznego wyczucia.