W przypadku rozwodu sąd na mocy art. 58 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego rozstrzyga o władzy rodzicielskiej i powierza ją obojgu lub jednemu z rodziców. Albo też któregoś z nich pozbawia władzy, zawiesza, ogranicza jej sprawowanie (tak samo dzieje się przy separacji). Jeśli władzę mają sprawować oboje rodzice, ustala się miejsce zamieszkania dziecka. Tak więc ojciec mieszkający na końcu Afryki ma prawo sprawować ją tak samo, jak matka pozostająca z dzieckiem w Warszawie. I tu zaczyna się dramat.
„Na ponad 200 tysięcy spraw wpływających co roku do sądu rodzinnego – pisze Maria Łopatkowa w książce „Ścigane z mocy prawa” – tyczących się dzieci, około 700 to spór o dziecko. Większość z nich kończy się ugodą i dobrowolnym oddaniem dziecka osobie, której sąd przyznał prawo do zamieszkania nieletniego przy niej. Zapewne wiele z nich ma miejsce przed groźbą sankcji karnych i z lęku przed perspektywą przymusowego zabrania dziecka i jego zwrotu rodzicowi wskazanemu przez sąd jako opiekuna”.
Niektórzy jednak nie godzą się z postanowieniami sądu, zatrzymują dzieci przy sobie lub też wszelkimi sposobami nie dopuszczają do ustanowionych sądownie kontaktów rodzica z dzieckiem, który ma prawo widywać i zabierać je w ustalonych porach do siebie. Liczba nie wyegzekwowanych nakazów wydania dziecka przez rodzica nieuprawnionego temu, kogo sąd uprawni – idzie w tysiące.
Ta druga strona przystępuje bowiem często do walki. Kochający się dawniej ludzie, zwykle z rodzin inteligenckich, bo margines społeczny o dzieci nie walczy, gotowi są na wszystko, żeby mieć dziecko tylko dla siebie. – Odcięcie dziecka od kontaktów z dawnym partnerem wynika często – mówi sędzia Halina Żyżniewska-Olszewska – nie tyle może z nienawiści, ile z zazdrości o jego uczucia.