Kiedy trzydzieści lat temu grałem w piłkę nożną w reprezentacji Uniwersytetu Warszawskiego pod wodzą trenera Sosnowskiego (lub Sosnkowskiego – lata pamięć mącą), istniało w drużynie pojęcie „kiwki podwórkowej”. Obejmowało ono z grubsza dwa rodzaje zagrań: te, w których cwaniacko, w sposób niewidoczny dla sędziego, przekraczało się przepisy pomagając sobie na przykład ręką, i te, teoretycznie nie łamiące regulaminu, sprzeczne jednak z duchem gry i fair play – choćby celowe trafianie piłką w głowę lub krocze przeciwnika. Oczywiście, tego typu szachrajstwa można spotkać nie tylko na podwórkach. Maradona na mistrzostwach świata strzelił Anglikom gola ręką; nasz Włodzimierz Smolarek, gdy trzeba było zyskać na czasie, miał zwyczaj ustawiać piłkę w rogu, rozkraczać się nad nią i odpychać pupą rywali paraliżując grę. Ale jest to piłka nożna. Wprawdzie dzisiaj wielki biznes, lecz w końcu tylko sport i rozrywka.
Znacznie gorzej, kiedy w podwórkowe kiwki bawić się zaczynają politycy. Ba, kiedy dla niektórych stają się one podstawowym sposobem działania. Ja rzecz jasna rozumiem, że pozycja pana prezydenta Kwaśniewskiego jest dzisiaj w Polsce tak silna, że trudno go pokonać w lojalnej konfrontacji. Czy jednak ideał polityczny sięgać musi od razu podwórkowego błotka?
Ustawa „antypornograficzna”. Wcale nie tylko antypornograficzna, gdyż do jej tekstu wciśnięta też zostaje kwestia zaostrzenia kar za gwałt. Co ma piernik do wiatraka? – Nic. To tylko taki haczyk. Zgłaszamy na przykład łączny projekt prawa o zakazie hodowania kanarków (karygodne maltretowanie zwierząt w klatkach) i prześladowania sierot. Jeżeli prezydent zatwierdzi, to zbłaźni się tworząc w kraju kanarkowe podziemie i pogarszając los samych kanarków trzymanych odtąd w dusznych, tajnych sejfach; jeżeli zawetuje, oznacza to, że popiera sekowanie biednych dzieci pozbawionych rodziców.