Moja kadencja upływa w lipcu 2001 r. i wtedy przekażę kierowanie ruchem olimpijskim zapewne w lepsze ręce. 20 lat temu, kiedy obejmowałem funkcję przewodniczącego MKOl, ruch olimpijski znajdował się w kryzysie. Bojkoty igrzysk w Moskwie i Los Angeles, będące następstwem politycznego podziału świata, groziły pęknięciem olimpijskiego ruchu. W tym roku na olimpiadzie w Sydney wspólnie pomaszerowały ekipy północnej i południowej Korei, co nawet najbardziej wpływowym politykom wydawało się trudne do osiągnięcia. Ale sport ma też swoje problemy. Na pewno należy do nich doping, wypaczający istotę współzawodnictwa opartego na zasadzie równych szans. Ale to właśnie MKOl już w 1968 r. wystąpił jako pierwszy przeciw dopingowi. Od tego czasu wygraliśmy wiele bitew, ale jeszcze nie wojnę. Bardzo ważny posunięciem było powołanie przez MKOl w tym roku Agencji Antydopingowej, wyposażonej w odpowiednie środki finansowe. W Sydney, po raz pierwszy w dziejach igrzysk, oprócz klasycznych badań antydopingowych wprowadziliśmy nowe, oparte na analizie krwi. Również przed startem. Wierzę, że w przyszłości dzięki stale doskonalonym metodom kontroli wyprzedzimy producentów środków dopingowych.
Często stawiane jest pytanie – i słyszałem je również w Warszawie – o gigantyzm i komercjalizację sportu. Jeśli idzie o gigantyzm, to igrzyska osiągnęły maksymalną pojemność. Wprowadzanie do programu nowych dyscyplin sportu jest już niemożliwe względnie osiągalne tylko drogą eliminacji innych, już znajdujących się w programie. Jeśli o gladiatorstwo idzie, nie uważam tego porównania za trafne. Nie rozumiem niepokoju związanego z udziałem zawodowców w igrzyskach.