Prezydent podpisał znowelizowaną ustawę antynarkotykową. Jej zwolennicy cieszą się, że policja dostała do ręki broń pozwalającą skutecznie walczyć z handlarzami narkotyków. Przeciwnicy mówią o tworzeniu kolejnej fikcji prawnej i kryminalizacji zachowań części młodego pokolenia. Według Barbary Labudy, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta i inicjatorki akcji „Szkoła wolna od narkotyków”, ta ustawa to maczuga na drobnych dilerów, nie zaś na konsumentów. Jak to jednak będzie wyglądać w praktyce? Jeżeli prawo ma być prawem, to od teraz posiadanie nawet jednego skręta z marihuaną powinno pociągać za sobą konsekwencje (więzienie albo leczenie). Problem w tym, że zdecydowana większość konsumentów narkotyków to okazjonalni, przeważnie młodzi palacze trawy. Jak można przeczytać w raporcie „Uczniowie i nauczyciele o stylach życia młodzieży i narkotykach” opublikowanym pod redakcją Barbary Fatygi i Janusza Sierosławskiego przez Instytut Spraw Publicznych, dorośli – w tym i nauczyciele – „nie są w stanie pojąć, że narkotyki w świecie młodych są czymś normalnym, a dla ich spróbowania nie są potrzebne ani nadzwyczajne uzasadnienia, ani szczególne okoliczności”. Jak więc w każdej konkretnej sytuacji mają zachować się rodzice, nauczyciele, policja, sądy? Postępująca narkomania jest dramatem, ale wiara w represję ustawową omamem. Istnieje bowiem wielkie ryzyko, że albo nowa ustawa pozostanie na papierze, albo policja zacznie łapać uczniów i studentów. Wychowawcy i policjanci dostali do ręki ostrą broń. Ustawa nie mówi, jak się z nią obchodzić. Zadecyduje praktyka.