Gdzieniegdzie poza Stanami Zjednoczonymi obserwujemy niepowstrzymane pragnienie, by przeciągające się amerykańskie wybory określić jako narodową klęskę o ogromnych konsekwencjach. Zwłaszcza we Francji i Wielkiej Brytanii, w mniejszym stopniu w Niemczech, występuje odruch opisywania wyborów znacznie surowiej i z większymi emocjami, niż czynią to sami Amerykanie. W obecnym milenijnym roku zapewne nic lepiej nie ilustruje dominującej pozycji Ameryki w świecie niż żarliwość niektórych europejskich głosów, by przekształcić wybory w upokorzenie Ameryki i napiętnować ją jako oszusta. „Prawdziwy wewnętrzny Wietnam” – tak je nazwał długoletni współpracownik prezydenta Mitterranda Jacques Attali. By jeszcze lepiej wyrazić swą myśl, Attali stwierdził, że wybory wywołały „kryzys konstytucyjny” w kraju, który ma „gospodarkę XXI wieku przy XIX-wiecznej demokracji”. Dlaczego outsiderzy chcą wierzyć w amerykańskie upokorzenie? Michael Beschloss przewiduje, że „bardzo, bardzo szybko ujrzymy wielkodusznego zwycięzcę stojącego obok godnego przegranego”, a inny amerykański historyk rządów Joseph Ellis twierdzi, że „spokój opinii publicznej w bardzo dramatycznym momencie przekazywania władzy jest najbardziej zdumiewającym dziedzictwem ojców założycieli” USA.