21 listopada minister edukacji przedłużył takie zezwolenie o dwa lata (do 30 września 2002 r.) Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie.
Rozwój wydarzeń, a zwłaszcza finał w tej konkretnej sprawie, która jest próbą sił między założycielem a grupą, która przywłaszczyła sobie uczelnię, będzie miał znaczenie nie tylko dla bezpośrednio zainteresowanych. Konfliktów nabrzmiałych wokół niepaństwowego szkolnictwa jest wiele, a casus Wańkowicza może stać się przełomem i precedensem, na który powołają się inni.
Wyższe szkoły niepaństwowe zaczęły powstawać przed dziesięciu laty na mocy przepisów stworzonej wówczas ustawy o szkolnictwie wyższym. Nikt nie przypuszczał, że kilka, a potem kilkanaście rejestracji nowych placówek rocznie przeobrazi się w połowie dekady w lawinę. Dziś takich szkół jest już 185, a 70 wniosków o zarejestrowanie następnych czeka na decyzję MEN. Kształcą one 400 tys. studentów, czyli ponad 1/3 całej młodzieży akademickiej (patrz ramka). Miały więc walny udział w podniesieniu współczynnika skolaryzacji z 13 proc. na początku dekady do 38 proc. obecnie (odsetek młodzieży 19–24-letniej, która nadal się uczy). Ten skok stał się możliwy dzięki przekonaniu młodzieży, że w nowych warunkach dyplom jest najprostszą drogą do sukcesu oraz dzięki odkryciu przez kadrę akademicką, że zamiast ubolewać nad beznadziejnymi zarobkami (przy minimalnych obowiązkach w macierzystej uczelni), można za lepsze pieniądze uczyć jeszcze w drugiej, trzeciej i piątej szkole, mnożąc dochody. Tak powstała zawodowa grupa edukacyjnych komiwojażerów, świadczących usługi, których ilość, niestety, nie przechodzi w jakość.
– Tworząc przepisy ustawy zakładano, że środowisko akademickie zadba o wysoką jakość kształcenia, uczciwość i zgodne z prawem funkcjonowanie nowych szkół.