Numer więzienny 654. John Paul Penry, lat 43, iloraz inteligencji 53–60. Mówi, porusza się, reaguje jak kilkuletnie dziecko. Nie umie czytać ani pisać. Ciotka nauczyła go podpisywać się. Podpisuje rysunki: słońce, dom, samochód. Urodził się z ciężkim uszkodzeniem mózgu. Chora psychicznie matka biła go po głowie pasem, więc mózg mógł doznać dodatkowych uszkodzeń. Chłopak nie przebrnął przez pierwszą klasę podstawówki, latami wędrował z zakładu do zakładu opieki nad opóźnionymi w rozwoju.
Dwadzieścia jeden lat temu wtargnął do domu obcej młodej kobiety. Zgwałcił ją i zamordował ciosami nożyczek w pierś. Po jedenastu godzinach przesłuchania podpisał zeznanie, które mu podsunięto. Nie miał wtedy adwokata, nie rozumiał sytuacji prawnej, w jakiej się znalazł, praw, które mu przysługiwały. Dwa lata później skazano go na karę śmierci. Dołączył do oczekujących na wykonanie wyroku.
W Teksasie można czekać długo. Przeciętnie dziesięć lat. W celach-pojedynkach, z oknem. Rekreacja też w pojedynkę. Skazani mają prawo do lektury, pisania, literatury prawniczej, czasem – do słuchania radia. Stawka dzienna na utrzymanie skazanego na śmierć wynosi prawie 50 dolarów. W końcu, zwykle około szóstej po południu, nadchodzi koniec.
Czarna wizytówka sprawiedliwości
Przeciwnicy kary głównej nazywają więzienie Huntsville, gdzie mieści się blok śmierci, amerykańskim Auschwitzem. W Teksasie wykonuje się najwięcej w całych Stanach wyroków śmierci. Trzy lata temu stan pobił wszelkie rekordy: tygodniowy (cztery egzekucje), miesięczny (8) i roczny – 37. Amerykańscy abolicjoniści (rzecznicy zniesienia kary głównej) przezwali gubernatora Busha „executioner”, katem z Teksasu (dla rodzin ofiar i dla zwolenników kary śmierci jest natomiast bohaterem, symbolem nieugiętej obrony pryncypiów).