Przedstawicielowi Francji najwidoczniej nie mieściło się w głowie, że urzędnicy polskiej instytucji dysponującej w końcu pieniędzmi darowanymi przez inne państwa na ochronę środowiska mogą tyle pieniędzy przeznaczyć na własne lokum. Co wspólnego ze statutową działalnością Funduszu ma wydawanie majątku na wyłożony marmurami pięciopiętrowy pałac w środku Warszawy, zapytywał. Dał przy tym do zrozumienia, że utopione w luksusowej nieruchomości cztery miliony powinny nieść ulgę środowisku naturalnemu, a nie dwudziestu kilku urzędnikom EkoFunduszu. Bojkotującego głosowanie Francuza poparł na sali przedstawiciel Włoch, ale został miażdżąco przegłosowany przez pozostałych członków rady, w większości Polaków (m. in. doradcę premiera, przedstawicieli ministrów: skarbu, finansów, środowiska oraz przedstawiciela organizacji pozarządowych). Decyzja o kupnie nowej siedziby zapadła, zaś oburzona strona francuska uznała, że rada w obecnym składzie utraciła zdolność nadzorowania Funduszu, stając się gremium automatycznie przyklepującym wszelkie decyzje zarządu.
– Reakcja Francuzów bulwersuje mnie – nie kryje wiceprezes EkoFunduszu Michał Wilczyński, który w przeszłości pracował z wieloma Francuzami, a przez przedstawicieli francuskiej ambasady jest nawet uważany za frankofila. Jest mu przykro, że przedstawiciele Francji będącej w końcu kolebką europejskiej demokracji nie potrafią przyjąć do wiadomości wyniku głosowania, które przegrali. To prawda, że w trzynastoosobowej radzie większość mają Polacy, ale przecież „za” głosowali także przedstawiciele Szwecji i Stanów Zjednoczonych, których udział w EkoFunduszu wynosi aż 370 mln dolarów (80 proc. wszystkich środków). Dziwi go zupełnie niestosowna w tej sytuacji nerwowość strony francuskiej oraz ignorowanie oczywistych faktów.