Zbrodniarze hitlerowscy i stalinowscy mogą dziś czuć się w zasadzie bezpiecznie. Nikt ich nie ściga, śledztwa zostały zawieszone (patrz POLITYKA 51/99), gdyż Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, która po uruchomieniu Instytutu ma stać się jego częścią, postawiona została kilka miesięcy temu w stan likwidacji i praktycznie dogorywa. Zamiast przyspieszenia śledztw, dzięki nowym uprawnieniom prokuratorów z komisji, mamy więc opóźnienie i to coraz bardziej dramatyczne. Mamy też kolejną odsłonę politycznego spektaklu pod nazwą: poszukiwanie kandydata na prezesa, dla którego znalazłoby się w Sejmie poparcie trzech piątych posłów. Dotychczasowe próby wyłonienia kandydata i wybrania go przez Sejm są popisem nieudolności, politycznego zacietrzewienia i obrażających opinię publiczną targów. Przyczyniły się one do obniżenia autorytetu Kolegium IPN i do oddalenia momentu powstania samego Instytutu. I nie jest to wynik knowań jakiejś partii antylustracyjnej: przeciwników powstania tej instytucji i otwierania teczek. To jest zasługa tych, którym na powstaniu IPN najbardziej w deklaracjach zależy, a więc polityków AWS i PSL.
Z pozoru pech
Pierwszy kandydat i jedyny przedstawiony dotychczas oficjalnie marszałkowi Sejmu, prof. Witold Kulesza, przepadł w głosowaniu, gdyż ludowcy wytargowali za mało stanowisk i – jak kuluarowa wieść niesie – nie tylko w przyszłym Instytucie, także na niwie gospodarczej. Gdy apetyty PSL zostały zaspokojone zmianami w zarządzie publicznego radia, okazało się, że prof. Andrzej Chwalba, kandydat politycznie uzgodniony, ale oficjalnie nie przedstawiony Sejmowi, zapomniał o swej krótkiej przynależności do PZPR. Zamiast sprawę spokojnie wyjaśnić, AWS natychmiast, nawet w pewnej panice, odcięła się od niego.